Po drodze

Siedzę na lotnisku w Brisbane, Australia. Dodaję to, bo myślę, że wiele ludzi nie zna Brisbane. Znają Sydney, Melbourne, czy inne, których ja nie znam, za to Brisbane, duża, dwu milionowa wioska jest mało znana. Kupowałem jakieś upominki, kumplowi i mojej dobrej znajomej ze ścianki, J. Nawet nie wiem, po co jej kupiłem koszulkę, ale ona też mi zawsze coś przytarga :)
W sumie, to jeden z moich najspokojniejszych pobytów tutaj. Za pierwszym razem, to była bliskość UA, ale równocześnie umarł mój najlepszy przyjaciel, mający koło 30-ki. Za drugim razem byłem jakiś pogubiony, bo UA była wyszła już za mąż za tego Australijczyka, a je miałem wizę, z którą nie wiedziałem, co zrobić. Teraz, wiadomo, ciągle lęki, ale wyszło, że sobie tą wizę przedłużyłem. Mam już australijskie konto, prawo jazdy (to znaczy dostanę za tydzień, czy coś), jestem członkiem klubu surfistów. Po raz pierwszy, gdy stąd wyjeżdżałem, to podałem, że jestem tu na stałe, a wyjeżdżam w interesach na pół roku. Dziwne uczucie, ale nawet miłe.
Nie wiem, czy bym tu chciał zostać, ale przyjechać na pół roku, na to mam ochotę. Gdy łaziłem po tych O'Reilly, po "rainforest", to jakoś nie myślałem, że jest to jakiś inny las, niż normalny. Aż zobaczyłem te drzewa, jedno większe, czy grubsze, niż drugie. Jedno miało może 3 metry średnicy, to zrobiłem sobie z nim zdjęcie. Drugie miało może 4 metry, to też zdjęcie, ostatnie, to nie wiem ile miało. Muszę sprawdzić, ale takich drzew, to jeszcze nie widziałem. I potem zjazd serpentynami, wąskimi dróżkami, z pokrzykiwaniem ptaków, zachodem słońca nad górami. Myślę, że czasami dobrze czuję się w naturze, gdy nie ma ludzi. Takie mam wrażenie, że moje wewnętrzne dziecko dobrze się tu czuje. Ale, tak do końca to nie wiem, w mojej głowie jest sporo lęków.
Dzisiaj, było by w sumie lepiej, żebym najpierw zawiózł moją torbę na stację, a potem oddał samochód, ale nie umiałem się zdecydować. Czasami ze stresu zaczynam się gubić, dlatego zostawiam sobie więcej czasu, albo unikam pewnych sytuacji. Czasami potrafię się pogubić na mieście, mimo GPSu. Sam sobie jakieś terminy ustalę, a potem się stresuję. Ale nie wiem też ile razy udaje mi się załatwić to, co chcę. Myślę, że wtedy nie zwracam na to uwagi. Zauważyłem tylko, że życie jest za krótki, żeby nic nie robić. Dlatego próbuję się wyciągać za uszy z pewnych sytuacji, w których czasami ugrzęznę. Dlatego też jadę na przykład na urlop, bo wiem, że mi to potrzebne. Taka sobie wewnętrzna walka. Jedna siła ciągnie do łóżka, do tego, żeby się schować, a druga jest ciekawska i ciągnie ją w świat.
Podobają mi się te Azjatki tutaj. Może dlatego też, że w porównaniu z Australijkami są one jakoś bardziej kobiece, tak mi się wydaje. Tak, jak i Polki są dosyć kobiece, jeszcze nie tak wyemancypowane, walczące, w sumie, to nie wiadomo o co.
Za to fajnie się wczoraj surfowało. Byłem na zupełnie innej plaży, fale były gładkie, mało ludzie, przynajmniej przez pierwszą godzinę. Po tych cięgach jakie dostawałem na Rainbow Beach, z bardzo silnym prądem, masą ludzi, albo takimi sobie falami, te fale były gładkie i przyjazne. Może trochę za wolne, ale było paru początkujących, tak, że pomyślałem sobie, że taki ostatni to znowu nie jestem ;)
Myślę, że może jest mi też lepiej, bo jestem bliżej mojego wewnętrznego dziecka, czyli wspomnienia z przeszłości, tej mojego ja, z wtedy. To taka struktura, byt, który próbuję wyzwolić, z którym szukam kontaktu.
Przynajmniej wiem lepiej, dla których momentów warto żyć. Na przykład, by siedzieć w wodzie, przeźroczystej, przez którą widać cienie na dnie. Kołysać się, czekając na falę, a potem cieszyć się jej ruchem, próbować wyczuć co zrobić, by na niej najdłużej pozostać. No właśnie, myślę, że kontakt z wewnętrznym dzieckiem wiele mi dał. Jakoś nie do końca rozumiem, jak to działa, tak, jakbym miał jeszcze w głowie parę blokad. Gdy uważam, że muszę coś zrobić, to zamyka się czasami jakaś zasuwa.
Gdy czuję lęk, to robię się bezwolny. Ale dzisiaj rano, po prostu robiłem dalej, to co miałem. Postanowiłem spakować się, posprzątać, musiałem też dwa razy do banku pojechać, bo mi za pierwszym razem jednej rzeczy nie załatwili, umyć samochód, poodkurzać. Wiem, odkurzanie, to sprzątanie, ale nie znoszę tego odgłosu. Normalnie, to muszę sobie muzykę głośniej puścić, czy napić się kawy, żeby się za coś zabrać. Ale u B nie mam kawy, czy herbaty. On nie pije kawy, ja nie kupiłem nawet herbaty.
W sumie, to chce mi się w tym momencie żyć, może to wpływ kawy, może widok Azjatek, nawet tych przy barze kafejki. Może uczucie, że udaje mi się lęki przełamać, przynajmniej część z nich. W końcu przyjechałem tutaj i pierwsze dni były dosyć trudne. Łatwiej mi, gdy UA tu nie ma, bo pojechali do Nowej Zelandii. Myślałem w sumie, że może być mi trudniej, ale jest odwrotnie. Australiczycy są cudownie uprzejmi. Poszedłem do tego banku i mówię, jak mam na imię. To jak polazłem tam po raz drugi, to ona do mnie "Cześć X", po tym ichnemu ;) Uprzejmi, nie znaczy, że serdeczni. Mili, ale na dystans. Trochę jak Szwedzi, czy Portugalczycy. Spadam, bo coś mówili o moim locie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!