Nie na temat

Wczoraj nie  poszedłem biegać, bo czułem łydkę. No i dobrze, bo tak, to bym się dzisiaj pewnie jakiej kontuzji nabawił. Po prostu siedziałem w domu, wieczorem i oglądałem paletki, mistrzostwa świata. Zadzwoniłem też do kumpla, choć nie przepadam za gadaniem przez telefon.
W sumie, to ostatnio nie czuję bólu, tego wewnętrznego, tego, który się bierze gdzieś ze środka, z głowy. Nie czuję też tak głębokiego smutku, gdy widzę dziewczynę, która mi się podoba i wiem, że jestem sam. Przypomniała mi się piosenka "Oh, porque estou tan sozinho", samba.
Możliwe, że moja wyuczona bezradność gdzieś powoli znika, gdy widzę, że jakoś sobie daję radę. A może obniżyłem poprzeczkę? Nie uczyłem się ostatnio Chińskiego, jakoś nie mam ochoty, czuję się, jakbym miał jakąś deskę w głowie, która mi przeszkadza. Miałem wrażenie, że nic mi nie wchodzi do pamięci. Chcę trochę podejście zmienić, bardziej uczyć się słuchać, czyli wymowy, żeby móc rozumieć, co mówią.

Gdy jechałem na rowerze do pracy, mokrymi ulicami, to myślałem sobie o tym, że przyjdę, czy dojadę i zacznie mnie łapać lęk. Tak jak wczoraj, czy prawie, że codziennie. Dlatego też wracam do przeszłości. Staram się nie przeginać, ale też nie za bardzo odpuszczać. Kiedyś byłem zmuszony do robienia wielu rzeczy. Prosta czynność, jak szukanie klucza na warsztacie, stawała się czymś nieprzyjemnym, gdy słychać było, jak stary mi groził spod samochodu. Co on wtedy mówił, gdy jak szukałem "czternastki", czy "siedemnastki"? Pewnie "długo jeszcze?". W sumie, to nie mam pojęcia. Wiem, że czasami mówił "no, ja to cię chyba zatłukę". Czasami mówił "zatłukę jak psa". Choć nawet nie wiem, czy mówił to do mnie, czy nie. Wszystko jest jakby zamieszane w głowie. Nie wiem, co mówił do psa, co do mnie. Nie wiem, ile razy obrywałem w twarz, czy mnie często kopnął. Wiem, że mnie pukał pięścią w głowę, dawał w twarz czasami , ciągnął za ucho do lustra, gdy byłem nieuczesany, albo szarpał całą głową trzymając za włosy. Nigdy mnie chyba nie uderzył żadnym narzędziem, tak mi się wydaje, ale pewny tego nie jestem. Zastanawiam się też, czy musiałem klęczeć na grochu. Chyba nie. Wiem, że musiałem klęczeć w kącie. W sumie, to myślałem, że musiałem stać w kącie, za firanką, ale siostra mi powiedziała, że musieliśmy klęczeć. Coś mi się kojarzy, że mnie potem chyba kolana bolały. Bardziej boli, że ku... moja matka potem przychodziła i mówiła "przeproś tatusia". Nie wiem, czy mówiła "tatę", czy "tatusia". To mnie wkurza, gdy o tym myślę. Perwersyjna rodzinka. Pamiętam, jak rozwalił mi na głowie plastikową rurkę do nurkowania, a potem musiałem stać, czy klęczeć w kącie. A potem tego skurczybyka przeprosić. A moja matka, przychodziła z kuchni, bo oni siedzieli w kuchni, i "przeproś tatusia". Ano, za to, że on mi rozwalił tą rurkę na głowie, bo pies zepsuł piłeczkę pingpongową, która była częścią tej rurki do nurkowania. A może za to, że powiedziałem "nie wiem", jak stary znalazł tą pogryzioną piłeczkę?
"W pysk" można było dostać często. Powód zawsze się znalazł. W sumie, to i tak najlepiej było starego unikać. Za nieuczesane włosy można było zawsze oberwać. Myślę, że po prostu moja obecność go wkurzała. Moja siostra powiedziała, że nas nienawidził. Coś w tym może jest. Moja kochana matka nas kochała, ale nie broniła, za bardzo. Chore to wszystko. Czuję, ile mam jeszcze w sobie żalu i nienawiści. Do całej rodziny, świętobliwej babci, stary też był jakiś czas na teologii. Skur...syny.
---
W niedzielę mam się iść wspinać z bardzo ładną dziewczyną. Znam ją od lat. To trochę poprawiło mój humor, choć nie był on taki zły. Szukałem jakiejś muzyki na telefonie, układając sobie nową listę, która pomoże mi przejść przez lęki. Znalazłem między innymi "Life for Rent".
"I haven't ever really found a place that I call home
I never stick around quite long enough to make it
I apologize once again I'm not in love
..
It's just a thought, only a thought
..
I've always thought
that I would love to live by the sea
To travel the world alone
and live more simply"
W sumie, to nie chciałem podróżować sam, ale żyć nad morzem. Teraz chcę pojechać na pół roku do Australii, a może na dłużej. Myślę, że nic mnie tu nie zatrzyma. Kiedyś powiedziałem sobie, że nie chcę już takich chorych miłości, jak do NB (narkotyk-B), czy były też jeszcze może ze 3 podobne. Chcę znaleźć to, co ja chcę robić. Kiedyś myślałem, że będę musiał kimś być, czy mieć kasę, żeby założyć rodzinę, czy coś. Nie wiem. Zamieszanie w głowie.
Wracam do mojej przeszłości, do tego, jak kiedyś siedziałem w moim pokoju, zamknięty za kratami lęku, nie mogłem wyjść z pokoju, póki stary siedział w kuchni. Potem, do dzisiaj, dużo tego lęku pozostało we mnie. Dlatego słysząc "take me home", myślę teraz o sobie, o tym wewnętrznym dziecku, a może o mnie samym, a może nie. Kiedyś myślałem może o dziewczynach, na których mi zależało, chciałem je chronić, coś im dać, pozwalając im się ranić, ich obojętnością, lub egoizmem. Był czas, gdy myślałem o surfowaniu. Widziałem fale, czułem ruch deski. Choćby siedząc na fotelu u dentysty potrafiłem tego użyć, by nie czuć bólu. Potem to zniknęło, by może wrócić, po moim urlopie. Gdy jestem w wodzie, kołysząc się na falach, na desce, czekając na falę, to wszystko jest inne. Nie czuję wtedy niepokoju. Złoszczę się czasami, że coś nie wychodzi, albo, gdy nie umiem się przebić przez falę. Ale, w miarę ćwiczenia idzie mi lepiej. I wtedy fale, które wydawały się groźne, pierwszego, czy drugiego dnia, zaczynają się bawić ze mną, a ja z nimi. Morze, to jakby wielkie zwierzę, którego nie jestem częścią, ale razem jesteśmy jakby całością.

Komentarze

  1. Czesc Yellowish,
    Mysle, ze ten post jest bardzo na temat. Jak zawsze jest mi bardzo smutno, kiedy czytam opowiesci o tym, co Cie spotkalo. W ksiazce Susan Forwrd Toksyczni Rodzice jest caly rozdzial o postawie rodzica biernego, ktory przyzwala temu drugiemu na przemoc wzgledem dziecka. Czasami dotyczy to bicia, czasami molestowania seksualnego, czasami innej postaci dreczenia. Napisane jest tam, ze jesli ofiara chce sie uzdrowic, to osobno musi przepracowac relacje z rodzicem przemocowym aktywnie, a osobno relacje z rodzicem przemocowym pasywnie. Napisane jest, ze mozna taka relacje przepracowac nawet, jesli rodzic nie zyje, na przyklad w psychodramie, ze zdjeciem albo z pustym krzeslem.
    Twoje rany sa bardzo glebokie. Ja rozumiem, ile smutku, zalu i nienawisci w Tobie jeszcze jest. Wydaje mi sie, ze to dobrze, ze to normalne. W jakims sensie to ze masz dostep do tych uczuc swiadczy o tym, ze dzialaja w Tobie zdrowe mechanizmy. Byloby gorzej, gdybys nie czul gniewu, a na przyklad mial poczucie winy wzgledem osoby krzywdzacej, co zdarza sie czesto u osob dlugo krzywdzonych. Wtedy duzo pracy nalezy wlozyc w proces "odkopywania" tego gniewu spod innych, maskujacych uczuc. Nie odbierz mojego komentarza jako pouczania czy diagnozowania. To sa tylko moje mysli, nie znam sie na psychologii wiecej, niz tylko tyle, czego sama doswiadczylam w terapii i co przeczytalam w paru ksiazkach. Pisze Ci moje obserwacje.
    Takie mam refleksje, ze czasem jakis drugi czlowiek moze nam bardzo pomoc, relacja z nim moze byc bardzo lecznicza, z drugiej jednak strony szukanie oparcia na zewnatrz nie jest dobrym rozwiazaniem. Mam na mysli to, ze najwazniejszym zasobem, ktory nas stabilizuje jest to, kim jestesmy my sami i co mozemy sobie ofiarowac. To nam daje duza niezaleznosc od okolicznosci zewnetrznych. Przyklad (ktory Cie nie dotyczy, ale wyraza moja koncepcje): "trzeba" miec meza, zone, mieszkanie, samochod i prace (najlepiej biurowa, zeby chodzic do niej w garniturze). Swiat glosi, ze jesli tych elementow brakuje, to cos z tym czlowiekiem jest nie-tak, jest wybrakowany. Duzo ludzi w to wierzy i kiedy nie maja jakiegos z tych elementow, to czuja sie niepelnowartosciowi. Wtedy zaczynaja myslec, ze jesli uzupelnia ten brak (np. znajda dziewczyne albo zmienia prace) to wroca do rownowagi, znowu stana sie kompletni. Kobiety czesto daza do urodzenia dziecka, zeby sie w ten sposob uzupelnic, bo czuja sie zle. A to wszystko jest nieprawda.
    Chodzi mi o to, ze najwazniejszym lekarzem dla Ciebie jestes Ty sam. Najwazniejszym opiekunem. I Ty jestes swoim domem. Take me home... Podroz zewnetrzna nic nie da, szukanie domu w innym miejscu na ziemi albo w innej osobie - to nic nie da. To jak w piosence Anny Marii Jopek, o ktorej Ci kiedys pisalam: "Lizbona, Rio i Hawana". Mozna tez napisac: Australia albo inny morski brzeg. Jesli znajdziesz swoja rownowage, swoj spokoj, swoje bezpieczenstwo w sobie - bedziesz mogl mieszkac w dowolnym miejscu na Ziemi, byc otoczony dowolnymi ludzmi i bedziesz sie czul rownie dobrze.
    Nie twierdze, ze relacje z ludzmi sa niewazne, przeciwnie: sa wazne i wartosciowe. Ale najwazniejsza jest relacja z samym soba.
    Trzymaj sie! Milego dnia.

    OdpowiedzUsuń
  2. święta prawda :)
    Choć z drugiej strony uważam, że zmiana otoczenia może pomóc, gdy jest się w kieracie. Nie chodzi mi o formę ucieczki, raczej o szukanie impulsów, tego, co może pomóc. Ja zauważyłem, że w Australii dużo więcej pisałem niż tutaj, miałem więcej inspiracji, dlatego chcę tam na parę miesięcy pojechać.
    Byłem, to znaczy, mieszkałem w paru krajach, dlatego wiem, że przed sobą samym się nie ucieknie ;) Dlatego nazywam moją obecną fazę życia "podróżami wgłąb siebie".
    Zauważyłem, że gdy zmienia się otoczenie, można spojrzeć na siebie samego z innej perspektywy. Ja muszę się czasami zmuszać do pewnych rzeczy, bo wiem, że mi dobrze robią. Jakiś kawałek mnie najchętniej by się schował, jak królik do norki. Ale życie nie na tym polega, tym bardziej, że mi w tej norce źle, bo nie siedzę tam z wyboru, ale ze strachu ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy czytam Twój blog i poznaję Cię przez to trochę, to odnoszę wrażenie, że jesteś rozumnym i silnym człowiekiem. Rozumiem, że strach Cię wpycha do króliczej norki. Ale widzę to tak, że jesteś Ty, a obok Ciebie jest Twój strach. Zewnętrzny względem Ciebie. On Cię tak tłamsi, nie pozwala Ci być prawdziwym Tobą. Trochę tak, jakby piękną dziewczynę ubrać w łachmany, ubrudzić popiołem, rozczochrać. Będzie czupiradło. Ona sama w końcu uwierzy, że jest czupiradłem. A to jest Kopciuszek.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dwie korektury, piękną dziewczyną mogę być, ale nie jestem czupiradłem, bo akurat byłem dzisiaj u fryzjera. Po drugie, to użyłem słowa "strach" przy tym króliku, ale w sumie to chodzi o "lęk", bo taka jest tego fachowa nazwa, jak mnie kiedyś dobra kumpelka uświadomiła. "Strach", to przed czymś konkretnym, "lęk", to raczej przed czymś abstrakcyjnym. Ale rozumiem o co Ci chodzi ;) Ale w sumie, to pięknej dziewczynie też nie szkodzi, jak jest rozczochrana ;) takie jest moje doświadczenie ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!