Walka z wyuczonym.

Jestem trochę zmęczony i rozdrażniony. Niepotrzebnie napiłem się mocnej herbaty około ósmej wieczorem. Obudziłem się potem na chwilę w nocy, a potem o piątej nad ranem. Wczoraj nie zrobiłem nic. To znaczy, byłem się wspinać. Moja partnerka, bardzo ładna blondynka. Miło się było do niej na chwilę przytulić, gdy siedzieliśmy na niskim murku, przed ścianką. Idziemy się wspinać we wtorek, trochę późno, bo o 19, ale, czego się nie robi, jak się nie ma nikogo innego do wspinania się.
Walczę z moimi wyuczonymi zachowaniami. Coś mnie trzyma i dusi, gdy tylko pomyślę o niektórych rzeczach, które miałbym zrobić. Każdy dzień to jakaś tam walka. Czasami sobie odpuszczam, czasami nie. Czasami pewnie rzeczy muszę zrobić, bo nie da ich się odwlec. I jak zwykle, gdy się do czegoś zasiądzie, to zrobienie tego kosztuje mniej wysiłku, niż uciekanie przed tym. Chyba prawie każdy to zna.
Walka ze zmęczeniem i z bezsensem robienia pewnych rzeczy. Ale co, gdy będę jeszcze z trzydzieści lat żył? Kiedyś moje życie było bardziej proste. Tęskniłem za jakąś dziewczyną, bo gdybym był z nią, to wszystko było by inne, lepsze, byłbym szczęśliwy.  A poza tym, jak coś nie wychodziło, to mogłem sobie powiedzieć "to i tak się zabiję". To samo, gdy myślałem o przyszłości. Przyszłość nie istniała, albo była taka jakaś zupełnie mglista, nieokreślona i zmienna, że nie było sensu się nią zajmować. Ból życia przywoływał do rzeczywistości. Smutek zginał w pół, albo mieszał w głowie, razem z lękiem. Wtedy uciekałem w jakiś inny świat. Trudno powiedzieć jaki. Teraz też ocieram się o twarde kanty tego, co podobno istnieje. Ale jest jakoś inaczej. Kiedyś byłem jaki byłem i uczucia były bardziej dzikie. Jakiś czas bałem się, że kogoś uderzę, bo nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Nie miałem pojęcia, skąd się coś we mnie bierze, taki po prostu jestem, myślałem sobie, niedorobiony. Teraz, gdy patrzę na siebie, czy na innych ludzi, to widzę jak bardzo jestem sterowany tym, czego się nauczyłem, albo czego mnie nauczyli. Albo tym, co kieruje wszystkimi ludźmi, wszystkimi zwierzętami, instynktem, tym, który pozwala gatunkowi na przeżycie. Walka o przetrwanie i rozmnażanie się. Jest to czasami tak głupie, jak jakaś jaszczurka, z którą mamy podobną część starego mózgu.
Często jestem zmęczony tą walką, ale, nie ma sensu się zabić, więc lepiej coś z tym robić, by coś tam próbować zmienić, bo pewne rzeczy się zmieniają, to widzę. "To widać, słychać i czuć", jak śpiewają "Elektryczne Gitary".
Podobają mi się Azjatki. W piątek i sobotę grałem z K, Japonką. Fajna, tyle, że zamężna. Nie na tyle fajna, żebym się miał od razu zakochać i być nieszczęśliwy. Fajna na tyle, że miło się z nią gada i jest po prostu bardzo sympatyczna. I robi świetny sernik ;)

Komentarze

  1. nie wiem czy wszystko zrozumiałam, ale z tego co zrozumiałam było gorzej a jest lepiej. A więc dobrze.
    :)
    azjatki ładne i w dodatku bardzo długo się nie starzeją.
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!