Darmozjady

Coś w mojej głowie myśli czasami o NB (narkotyk-B), może dlatego, że to ostatnia dziewczyna, do której się silnie przywiązałem, to znaczy, moje wewnętrzne dziecko. Siedzę i czuję niepokój. Coś mi lekko ściska skronie, czy może głowę. Lekki ciężar na płucach, muszę świadomie głębiej oddychać. Ramiona jakby lekko nie moje. Może to za dużo kawy, ale bez kawy trudno mi czasami wytrzymać. Obserwuję, jak czasami uciekam. Jak wczoraj. Nie pomagała ani herbata, ani mocne espresso, zrobione na palniku, w małej maszynce. Mimo tego zmęczenia siadłem do komputera i porobiłem parę papierkowych rzeczy. Gdy już siadłem i zacząłem coś robić, to zmęczenie zniknęło. Poza tym, to przyszła JK, czyli Japonka, którą uczę trochę gry na gitarze. Przyniosła wypasione ciastka. Pouczyłem ją trochę na gitarze, zrobiłem zupę, miso, pooglądaliśmy trochę grę podwójną Japonek i poszliśmy na koniec na spacer. JK jest zazdrosna o M, które czasami kręci się koło AP, czyli A z paletek. Nie przyznaje się do tego, ale wychodzi to co jakiś czas. W każdym razie, to było miło.
Myślę cały czas o Australii. Z jednej strony, to nie mam ochoty opuszczać mojego w miarę wygodnego życia, ale z drugiej strony, to nie czuję się dobrze. Czy tam będę się lepiej czuł? Tego nie wiem. Na pewno będzie inaczej. Może będę się czuł gorzej, ale wtedy powiem sobie, że spróbowałem.
Jak pozbyć się tych lęków? Kiedyś myślałem, że one po prostu znikną, którego dnia. Teraz nie jestem taki pewny. To znaczy i tak zawsze myślę, że może nigdy nie znikną, albo, że znikną. To zależy od stanu ducha, od nastroju.
Dziewczyna by się może przydała. Może dodało by mi to energii, a może było by mi gorzej? Każdy dzień to walka. Walka z ciężarem, ochotą, by uciec, schować się. Walka z myślą, że się do niczego nie nadaję, że nie dam rady. Włącza się wyuczona bezradność, czyli myśl, że nie jestem w stanie nic zmienić. Wpajano mi to latami. Czy da się z tego wyskoczyć w ciągu paru lat? Wiem, że wiele rzeczy da się zrobić, trzeba po prostu iść dalej, szukać drogi. Czasami jest z górki, czasami pod górkę. Coraz rzadziej mam myśli samobójcze. Gdy przychodzą, to traktuję je po prostu jak przelotny deszcz. Pojawia się i znika. Wiem skąd się biorą, jak i wiem, że do niczego nie prowadzą.
Zauważyłem, po tym jak robiłem coś z papierami, że nie mam już takich kłopotów z lękami, gdy siedzę przed komputerem. Kiedyś było chyba gorzej, bardziej czułem to gorąco, które paliło moją skórę, spalało jakby od środka, od którego chciałem uciec. Teraz, może to przyzwyczajenie, może świadomość, że to reakcja lękowa, jakoś mi czasami łatwiej. Łatwiej mi się przebić przez tą niewidoczną ścianę i zrobić parę rzeczy. Myślę sobie też o ostatnim biegu. Łatwiej jest czasami biec 12 km, czuć zmęczenie, niż walczyć czymś w głowie. Gdy się biegnie, to czuje się, na ile są nogi zmęczone, można to kontrolować, biegnąc szybciej, czy wolniej. Gdy zaczyna brakować oddechu, to łatwiej się rozluźnić biegnąc, niż siedząc na krześle. W sumie, to powinno być odwrotnie, ale biegnąc uciekam, czy atakuję, przeciwności, robię coś.
W sobotę wspinałem się z J, po paletkach. Wszedłem w jedną drogę, która niby szła dachem, ale można było oprzeć nogi na ścianie. Niby VII, ale moim zdaniem łatwiejsza. J też ją przeszła. To znaczy, oboje musieliśmy robić przerwy. Lubię wchodzić w dach. Kiedyś może bardziej czułem respekt. I gdy tak wisiałem w linie, na wysokości 14 metrów, polegając na tym, że uprząż wytrzyma, to pomyślałem sobie, że może coś się urwie, wtedy polecę. Chyba nie boję się za bardzo śmierci, czy coś. Albo mam zaufanie do sprzętu, czy może obie rzeczy na raz. Wymęczyłem jeszcze jedną VII+. W sumie, to fajnie było. Z J fajnie się wspinać.
Muszę po prostu wierzyć w siebie, niezależenie od tego, co mi mój wyuczony schemat myślenia mówi. Stary mi zawsze powtarzał, że nic ze mnie nie będzie. Po części, to może mnie chciał zmotywować, a po części, to może miał mnie dosyć i na mnie narzekał, kto go tam wie.
Kumpelka napisała mi, że coś nie jestem za bardzo rodzinny, bo nie wiem, jak mój dziadek miał na imię, że pewnie mi rodzice nie przekazali. Napisałem jej, że jak ona sobie to wyobraża "rodzice nie przekazali". Tak, jakbyśmy kiedyś normalnie ze starym przy stole siedzieli i rozmawiali? Obecność starego była zawsze ze stresem związana. Coś mi zaczęła lewa ręka cierpnąć, stres? Ze starym nigdy nie było wiadomo. Za byle co można było w pysk dostać. Oprócz może przypadków, gdy pomagałem w garażu i On był zadowolony. Wtedy można było w miarę spokojnie zjeść kolację, na którą zasłużyłem. Bo dzieci powinny na jedzenie zasłużyć, darmozjady. Skur...syn.

Komentarze

  1. Witam, witam i o zdrowie pytam! Pozdrawiam z calego serca wszystkich internautow, ktorych wprawdzie nie znam, ale i tak profilaktycznie wysylam Wam buziaczki i papatki. Zapraszam Was, moi wspaniali, kochani internauci, na domowa wyprzedaz garazowa, na ktorej mozecie kupic cudowne rzeczy: stare tranzystory, widly, zarowki 25 W, aluminiowe widelce, kaganiec dla berdnardyna, zbior zadan z chemii i flakony po perfumach. Nie ma to zwiazku z niniejszym blogiem? Aj tam, aj tam. Nie marudzcie! Aj lowju, pozdrowka, buziaczki i ten tego. Kazdy sposob jest dobry, zeby zrobic wrzute, nawet zupelnie poza kontekstem cudzego bloga. Wszystko, zeby sprzedac (sie). Fuj.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!