Boję się moich lęków

Gdy się rano budzę, to czuję niepokój. Normalka, myślę sobie. Czasami mówię wewnętrznemu dziecku, że to teraźniejszość, że starego nie ma w mieszkaniu, że jestem bezpieczny. Czasami o tym zapominam. W każdym razie staram się zrobić parę porannych ćwiczeń, choć w takim momencie nie mają one absolutnie żadnego sensu. Tak mówią mi emocje. Logika mówi mi "pamiętasz, po jakimś czasie, po południu, te ćwiczenia nabierają sensu", czy coś w tym stylu. Więc robię te ćwiczenia, choć mnie czasami jakby mdli.

Robota mi się kończy. Właściwie, to sam powiedziałem, że nie chcę przedłużenia, bo biorę długi urlop, może dwu, może trzy miesięczny, nie wiem. Z jednej strony, to oczywiście stres, że nagle nie zarabiam kasy, ale z drugiej strony, to może mogę sobie na to pozwolić, pewnie sam do końca nie wiem. W każdym razie, żyć, męczyć się codziennie w pracy, bo lęki duszą? Ale czy będzie lepiej, jak będę miał parę miesięcy wolnego, czy mi to coś przyniesie? Zobaczymy. Dopóki nie wypróbuję, to się nie dowiem.

Boję się, że sobie nie dam rady z lękami. Równocześnie pamiętam, że pisałem kiedyś referat, na temat obaw przed atakami paniki. Ludzie bardziej się boją ataków paniki, niż potem w czasie tych ataków, czy coś w tym rodzaju. Ja boję się, że mnie lęki będą blokowały i męczyły, że będzie mnie coś dusiło. Logika mówi, że jakoś sobie mimo wszystko radzę, mimo, że jestem sam. Brakuje mi kogoś bliskiego, myślę sobie.

Czy jestem bliżej wewnętrznego dziecka? Na pewno bliżej niż parę lat temu, to mi też pewnie pomaga. Może sobie po prostu zasłużyłem na ten urlop, po iluś latach siedzenia odczuwania lęku w pracy. Nie lęku przed kimś, ale tym duszeniem się, walką z niepokojem, z próbami ucieczki. Moje życie to walka. Czasami na oślep. Czasami muszę po prostu iść do przodu, takie mam wrażenie. Bo lęki mówią "nie rób nic, nie jest tak źle". Do końca nie wiem, czy te moje reakcje, to po prostu jedna z reakcji na stres "udawanie martwego", czy może bierze się stąd, że boję się, ciągle, że wrócę do tego małego piekiełka z dzieciństwa. Do ciemnego garażu, czy ołowianego ciężaru powietrza w mieszkaniu.

Właśnie znalazłem coś na necie o atakach lęków. To standard, że ludzie boją się utracić kontrolę. Gdy o tym wiem, gdy czytam, że to standard, to chyba łatwiej mi się do tego zdystansować. Próbuję wtedy popatrzeć na moje życie i widzę, z perspektywy czasu, że jest mi lepiej. Fakt, nie mam dziewczyny, ale chyba lepiej sobie radzę, mam więcej wolności, tej w głowie i radości życia, mniej czuję tego głębokiego bólu, z powodu jakiejś nieudanej miłości, czy zakochania. Mniej czuję tego głębokiego, przenikającego smutku. To podobno ten sam obszar w mózgu, odpowiedzialny za fizyczny i psychiczny ból. Z perspektywy czasu jest mi lepiej. Myślę sobie. Emocje, te by mnie najchętniej wrzuciły do jakiegoś kąta, czyli przed seriale i spowodowały, że nic nie czuję. Aha, i jeszcze spowodowały, żebym się jakiejś niezaspokojonej, albo nieudanej miłości trzymał. To też ucieczka, jak alkohol, czy inna używka, pozwalająca choćby na chwilę zapomnieć o rzeczywistości, ale nie rozwiązująca problemów. To wolę już sport, albo grać na instrumencie, albo choćby te seriale, przynajmniej się coś angielskiego uczę.

Komentarze

  1. z jednej strony można Ci tylko pozazdrościć. mało kto odważył by się rzucić prace i jechać sobie, gdzie oczy poniosą. Zapewne chętnych jest wielu i z różnych przyczyn, ale do tego trzeba mieć kokones.
    A ta jedyna? może właśnie siedzi na lotnisku, może to celniczka, albo Aborygenka, czeka i czeka.....

    OdpowiedzUsuń
  2. Z lękami trzeba nauczyć się oswoić i jakby je zaakceptować. Każdy ma jakieś, albo z domu rodzinnego, albo ze szkoły, czy pracy. Póki co wolę jednak pracować, jak mam za dużo wolnego, to i lęki częściej mnie dopadają. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Co z lękami trzeba robić, to pewnie zależy od rodzaju i nasilenia lęku. Gdy ktoś nie może wyjść z domu, bo ma takie silne lęki, to trudno się zgodzić z opinią, że "trzeba ... je zaakceptować".
    Mam chyba uraz do tego, jak ktoś coś twierdzi, generalizując ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Do tego trzeba mieć albo "cojones" (kokones?) albo wewnętrzny niepokój, albo nie wiem co ;)
    Ja to robię między innymi z założenia, jako część mojej pracy nad lękami.
    A może siedzi, kto wie. Statystycznie, to gdzieś tam jakaś siedzi ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Być może, każdy ma swoje lęki, ja staram się, aby nie były górą, żeby nie zabrały mi całej radości życia. Nie powiem, czasami wpadam w panikę, ale póki co daję jakoś radę, wychodzę im na przeciw. Ale masz rację, każdy ma swoje lęki, traumy i daleka jestem od radzenia komuś jak się ich pozbyć. Piszę co ja czuję i jak staram się z nimi radzić. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. kokones czyli jaja. nie chciałam pisać dobitnie ale trudno, wole prosto i na temat.
    jedź chłopie daleko, zobacz, że inni mają większe problemy (o moich nie wspomnę, bo to temat morze), jedź na Bali zobaczysz jak się cieszą z byle głupotki, jednej rybki otrzymanej od kogoś, nastawienie ludzi tamtych kultur do bliźniego swego. mogę tak ględzić długo i szczęśliwie hehe
    Pozdrawiam i życzę szczęścia cokolwiek to znaczy

    OdpowiedzUsuń
  7. Kokones to po jakiemu? Po hiszpańskiemu jest "cojones" ;) Ale może to jakiś lokalny neologizm.
    Co do problemów, to widzę, że lubisz generalizować ;) Co też często robię ;)
    Wiele problemów jest relatywnych. Japończykom, czy Finom dobrze się wiedzie, lepiej, według Twojej teorii, niż tym z tą rybką na Bali, ale mimo wszystko mają chyba wyższą ratę samobójstw.
    Interesujące, że porównujesz Twoje problemy z moimi, to znaczy, nie porównujesz, twierdząc, że Twoje to dopiero problemy ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Na tym blog polega, że każdy mniej więcej pisze, co czuje, czy dzieli się swoimi doświadczeniami. A wiadomo, radzić się też próbuje, to normalne.
    Dla mnie zaczyna to być mało praktyczne, gdy ktoś zaczyna uważać swoje rady za "prawdy", nie znając dokładniej rodzaju problemu, czy schorzenia.
    Ale podobnie dzieje się w przypadkach zwykłych, fizycznych chorób. Ludzie próbują diagnozować na odległość, nawet, jak nie skończyli medycyny, bo to też często poprawia samopoczucie, wiem to po sobie ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Wiesz... pewnie chcą trochę pomóc, bo jak ktoś latami walczy z chorobą (lękami) i tak nie za bardzo mu to wychodzi, to ludzie myślą, że ten ktoś cholernie mocno potrzebuje pomocy. Tak, jak z każdą inną chorobą, która ciągnie się latami i utrudnia normalne funkcjonowanie...

    OdpowiedzUsuń
  10. Musiałem włączyć więcej poziomów w komentarzach, żeby móc odpowiedzieć ;)
    Też myślę, że chcą pomóc, z różnych względów. Jak człowiek pomaga, to też się lepiej czuje ;) Myślę, że pomoc się bardzo często może przydać, ale aspiryna nie na każdy ból głowy pomaga, czasami może zaszkodzić ;)
    Tyle, że sam też czasami próbuję pomóc, choć staram się nie mówić komuś, co ma robić ;) Staram się ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. A to Ci się dyskusja rozgorzała ;-)
    naprawdę uważasz, że każdy, naprawdę każdy chce pomóc tylko dlatego, żeby się lepiej poczuć...? pewnie robisz to, co ja- generalizujesz ;-)
    Tu jest tylko blog- nikt Cię nie zna, nie zna nawet Twojego imienia, więc jak ma Ci pomóc jeśli nie dobrą radą...? Pewnie w realnym życiu byłoby to odrobinę łatwiejsze, ale to jest świat internetu...

    OdpowiedzUsuń
  12. Oczywiście, moglibyśmy tak dyskutować bez końca, nie zwracając specjalnie uwagi na to, co pisze druga osoba ;)
    Ty twierdzisz, że ja twierdzę, że : " każdy, naprawdę każdy chce pomóc tylko dlatego, żeby się lepiej poczuć…?"
    gdy ja napisałem : "Też myślę, że chcą pomóc, z różnych względów...." ;)
    Ja tu widzę dyskrepancję ;) Ale to jedna z zasad dyskusji, doprowadzenie czegoś do "ad absurdum", wtedy można się tym "absurdum" zachwycać, napawać (jakby to niektóre forsytki/foryści w kwiecistej mowie polskiej napisali ;)
    Akurat piję mocną herbatę i jem super czekoladę z orzechami, temu mi się takie gadki trzymają ;)

    Co do pomocy, to mnie to zawsze trochę dziwi, chociaż, może to zupełnie normalne, że nawet jak ktoś się na jakiejś chorobie nie zna, to chce radzić ;) PTSD, czy depresja mogą być śmiertelne i często są, ale to choroby niejako psychiki. Jak ktoś ma raka, to ludzie mu tak nie radzą, bo, nie wiem czemu, z różnych powodów ;) Jak ktoś ma jakiś problem w głowie, to prawie każdy myśli "ja też mam problemy, więc się znam na problemach, więc wiem" ;)
    Można pomóc, bez radzenia, starając się zrozumieć, na ten przykład, albo dzieląc się własną opinią, własną perspektywą, bo z zewnątrz różne rzeczy inaczej wyglądają, niż od środka.
    To tylko jako przykład, pomocy, bez radzenia. Terapeuci też nie radzą, albo starają się tego nie robić. Jedna moja znajoma psycholog powiedziała "radzenie, to projekcja własnych doświadczeń".
    I tyle, trochę się na ten temat rozpisałem teraz, ale uważam to najczęściej za zabawne, może to, że emocje i logika często się nie spotykają ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ale napisałeś, ze jak się pomaga, to się lepiej czuje! ;P Połączyłam więc jedno zdanie z kolejnym i wyszło mi logicznie, że skoro się pomaga to po to,żeby się lepiej poczuć ;-)
    Psycholog o projekcji doświadczeń miał absolutną rację. Radzimy tylko wtedy, kiedy uważamy, że się na czymś znamy. Jak ktoś ma raka, to też potrafię poradzić, bo coś o tym wiem. Niewielkie coś, ale więcej, niż 30% Polaków. uważam w takim razie, że sobie generalizujesz ;-)
    A jaka czekolada??? :-)

    OdpowiedzUsuń
  14. To taka indukcja matematyczna, jak jeden to dwa, jak dwa, to trzy, ale w indukcji trzeba też udowodnić dla "n+1" ;) nie tylko dla 1 i 2 ;)
    Nie zgodzę się, że radzimy tylko wtedy, gdy uważamy, że się na czymś znamy, czasami też po to, żeby po prostu coś powiedzieć ;)
    Nie chce mi się z Tobą dyskutować, czy sobie generalizuję, czy nie, bo mi już argumenty przy Twojej logice "tak sobie pomyślałam, więc tak jest" siadają :P
    Jak ktoś ma raka, to też potrafisz poradzić, nie znając rodzaju raka, czy znając jego rodzaj? ;)
    Po niemiecku mówi się "gefaehrliche Halbwahrheiten" ;) czyli "niebezpieczne półprawdy" ;)
    Sorry, że tak sobie trochę z Ciebie żartuję, ale mam akurat taki humor. Nie podważam tego, że znasz się na raku, nie mam pojęcia w jakim stopniu, więc tak sobie piszę.
    Ciemna czekolada, taka przynajmniej 40-50% kakao ;) Inną pewnie bym za szybko zeżarł. Chociaż, wolę chyba ostatnio ciemną, ta inna, to mi trochę za słodka i nie ma takiego aromatu. Czasami jem czekoladę 92% (bez orzechów). Jak się człowiek trochę przyzwyczai, to smakują one bardziej interesująco, niż pełnomleczne, czy jak się one nazywają ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Jak ktoś ma raka, to mu powiem jakie ma zrobić badania. 3/4 Polaków nie wie co tą są markery nowotworowe ani nie rozróżnia badania usg od badania TK. Będę radzić tylko w takim zakresie, w jakim mam wiedzę.
    A na matematyce nie znam się w ogóle, więc jakieś tam wzory n+1 nic mi nie mówią :-P Więc nie wpłyniesz na mnie myśleniem matematycznym :-P

    OdpowiedzUsuń
  16. Ano, część ludzi, w dodatku raczej starszej generacji nie używa internetu, z tym się zgodzę, więc pewnie może mieć małe pojęcie o rodzaju badań, temu pewnie możesz pomóc.
    Nie mam zamiaru na Ciebie logiką (matematyką) wpłynąć ;) Ludzie "myślą" bardziej emocjonalnie, niż matematycznie :P

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!