I trza iść dalej, krok po kroku.

Rano czułem ciężar na klatce piersiowej. To lęk, pomyślałem sobie. Wiadomo, nie zawsze to pomaga, taka myśl, ale zawsze coś.
Wczoraj impreza u J. Pogadałem trochę z B, Chinką. Wymieniliśmy się mailami, chcę próbować pisać, chociaż coś prostego, po chińsku, bo inaczej, to mi motywacja zupełnie siada. Mało co umiem powiedzieć, albo prawie, że nic.

Wstałem, nie robiłem prawie żadnych ćwiczeń, poszedłem na targ, albo, powlokłem się. To trochę pomogło. Wróciłem do domu, napiłem się herbaty, siekierzastej chyba, zjadłem trochę czekolady i mam więcej ochoty do życia. Idę zaraz na paletki, choć mnie ciągle ramię trochę boli. Wiadomo, przez wspinaczkę nie jest lepiej. Nie wiem nawet, skąd mi się to wzięło, może przez ciężką rakietkę, którą rzadko używam?

Coś mnie ten wyjazd do Australii stresuje. Wiadomo, z jednej strony mówią mi emocje "po co jedziesz, aż tak źle ci tutaj?", a z drugiej strony, to chcę na chwilę wyskoczyć z tego kółka. Bo codziennie w pracy czułem lęk, choć w sumie, nie ma do tego powodu. To po prostu moja przeszłość, włącza się.
J miała urodziny, jej rodzice byli, dosyć fajni, podarowali jej podróż, ma wybrać jedno z miast, Miami albo NY, czy Indie, Chiny, itp. Tyle, że pojedzie z bratem, bo rodzice stwierdzili, że nie ma sensu, żeby sama jechała, bo lepiej we dwójkę. Tak sobie, będąc w domu, próbowałem przypomnieć, jak to było z moimi urodzinami, ale dałem sobie spokój, chyba nawet 18 nie obchodziłem, tak naprawdę. Za dziecka był tort, potem, to nie wiem, jak obchodziłem. Aha, w czasie wakacji miałem urodziny. To byłem pewnie na wsi, z kuzynami i babcią. Nie tęsknię za tymi czasami, bo było mi gorzej niż teraz. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Człek się miotał, rzucał na łańcuchu, na obroży.

Walczę dalej, z chęcią oglądania serialu, ucieczką od wszystkiego. Muszę jechać do Polski, nie chce mi się. A może się boję. Gdy się ma cały czas lęki, co chwilę uczucie niepokoju, to na koniec nie wiadomo, co jest grane. W każdym razie kupiłem już bilet do Australii. Oczywiście, gdybym go kupił ze dwa tygodnie temu, to było by taniej. Gdyby..., ale nie kupiłem.
Nawet trochę porobiłem porządku na biurku, z kupą papierów. Staram się ignorować ten ciężar na piersiach. Wyobrażam sobie, że jestem gdzieś, na jakiejś planecie, mam na sobie skafander i po prostu trudniej mi się oddycha. Odkręcam sobie wtedy trochę kurek i dostaję więcej tlenu. I trza iść dalej, krok po kroku.

Komentarze

  1. Taka wyprawa, to dopiero wyzwanie, nie wiem czy dałabym radę, boję się nieznanego. Życzę udanej wyprawy! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję :)
    Ja też się boję, ale ja się tylu rzeczy boję, od dziecka, codziennie, że walczę po prostu, nawet nie wiedząc czasami, co ma sens, a co nie. Dlatego staram się po prostu pewne rzeczy robić, pewne odpuszczam, jak nie mam siły, czy nie widzę sensu. A czasami, jak nie widzę w danym momencie sensu, to robię, bo sobie postanowiłem, albo nie robię, bo lęki są silniejsze ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dawno u Ciebie nie gościłem, ale to wynik braku czasu.
    Mam nadzieję, że wkrótce dodasz jakąś notkę.
    Urodziny... Nie martw się. Moje również nie są żadnym szczególnym wydarzeniem.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej, krok po kroku dojdziesz do celu ;) z Chinką ? :) mają specyficzną urodę jak lalki, fajne laski :) pozdrawiam słonecznie ;) jesteś sportowiec, biegasz, wpinasz się itp. latasz po świecie jesteś mistrz dasz radę wierzę ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!