Czasami zamieszanie w głowie. Pradoksy obserwacji.

Rano rozmawiałem z JK (Japonką K). Pomagają mi moje mieszkanie wynająć, dopóki tutaj jestem. Podziękowałem jej i A wczoraj w mailu, to mi dzisiaj odpisała, że ona i A, to jakby moja mała rodzina w Hamburgu. Miło mi się zrobiło.
Potem gadałem chwilę z B, u którego mieszkam. Powiedziałem, żeby pozdrowił S, mruknął coś, bo on czasami coś zamruczy.
Od razu mi się humor pogorszył. Tak, jakby ktoś coś w mojej głowie przełączył.

Myślę, że łatwiej jest się obchodzić z samym sobą, gdy człek jest świadom, że czasami mu coś w głowie przeskakuje. że emocje idę jakąś inną drogą, niż by się tego spodziewać. Wtedy przyglądam im się i próbuję je znowu na jakiś bardziej pozytywny tor przestawić, albo po prostu staram się dalej robić swoje.

Tak się zastanawiam, w jakim kiedyś stanie byłem. Wiem, że chodziłem do neurologa, bo mi się ręce trzęsły. Tak sobie pomyślałem, że jakbym jakieś dziecko zobaczył, któremu się ręce trzęsą, to bym pomyślał, że ma niezły cyrk w domu. Jakoś nigdy tak tego nie widziałem. Może dlatego, że duża część tego, co się wtedy działo, skrywa się za jakąś mgłą.
W czasie jednej z wizyt u tej pani neurolog, bo to kobieta była, zauważyła ona znaczną poprawę. To było akurat po wakacjach, dwa miesiące poza domem, bez rodziców, u jednej z babć.
Moja mama, jak dobry kumpel, żartowała sobie potem ze mną, że neurolog się nie skapowała, że to po wakacjach, że przecież mogłem sobie od starego odpocząć. Tak sobie myślę, "jaka była moja mama, skoro sobie na taki, w sumie poważny temat, ze mną jak kumpel żartowała?"
Nie wiem, jaka była. Kochająca, to na pewno. Ale przez tą cholerną mgłę czasami nie widać detali, albo może nie chcę ich widzieć?
Może jej było po części wygodnie. Bo stary był przystojny i zaradny. Był samochód, były wakacje, łódka. Można się było pokazać.
Owszem, ją też czasami wyzywał, tak przynajmniej twierdzi moja siostra, ale jej nie bił. Jako rodzic była na lepszych prawach niż "darmozjady".

Ciekawe to wszystko. Męczące, ale to część mojej walki, która jest w tym momencie dosyć ważna dla mnie. Może dlatego, że kiedyś przychodzi ten moment, że człowiek ma dosyć tej bezradności wobec lęku i bólu. I dlatego, że widzi, że coś się jednak zmienia.

Nie mam kontaktu z NB (narkotyk-B) od dwóch dni. To mi chyba dobrze robi, nie czuję tak smutku i tęsknoty, nie myślę sobie tak często "co ja robię tu, może powinienem do Niej pojechać, do jej miasta". Ale w takich momentach odzywa się też "po co, żeby dostać kopniaka w tyłek?".

W pewnym sensie, to zabawne, żyć tak trochę poza rzeczywistością, czasami. Obserwować lęki, smutki i starać się coś z nimi robić.
Coraz częściej mam też wrażenie, że czasami coś jednak wychodzi, z tego co robię. Czasami, jakby coś w mojej głowie czasami było rozsądne.
Z drugiej strony, to ludzie uważają, że jestem mało spontaniczny, paradoksy obserwacji.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!