Myśli samobójcze, to niejako śmiertelna choroba

Nawet mi się udaje popisać coś przez godzinę w kafejce. Możliwe, że będę miał w domu normalny internet, bo póki co, to jadę na kartach, co na dłuższą metę dosyć drogo wychodzi.
Jak tam siedziałem, to przeszła AA, siostra UA, chwilę pogadaliśmy, ale ona była umówiona z jakimś kumplem. Okazało się, że to jej kumpel od ścianki. Kiedyś to byłem minimalnie o niego zazdrosny, tak, raczej z rozpędu, bo AA na mnie specjalnego wrażenie nie robi. Na nim raczej tak.

Łatwiej mi trochę przychodzi pisanie w tej kafejce. Wracam do swojego wewnętrznego dziecka i do mojej przeszłości, szukając źródeł lęków.
Jak mi tu ktoś na blogu radził, może by mi robota pomogła. Takie rady staram się raczej ignorować, choć wiem, że ktoś chce być pomocny.
To trochę, jak komuś, kto cały czerwony stara się dobiec do autobusu, radzić, może byś pobiegł szybciej ;)

Moje problemy, to nie takie, że sobie wymyślam problemy i potem je próbuję rozwiązać, bo mi się nudzi. To raczej, jak Stephen King, człowiek się budzi i czuje, że coś go lekko dusi. Albo siedzi w pracy i to samo. Wiadomo, da się to obejść, czasami zalać kawą, ale na dłuższą metę jest to dosyć uciążliwe, tym bardziej, że przeszkadza w praktycznym życiu.

Kiedy nie wiedziałem, że mam lęki, myślałem, że mam jakieś blokady. Potem widziałem, że to lęki, ale nie wiedziałem, co z tym zrobić. Teraz próbuję coś z tym zrobić. Dlatego między innymi jestem tutaj, by nie uciekać, co i tak często robię, ale mieć czas i energię na walkę.
Sukcesem dla mnie jest, że nie chcę się już zabić. Dla kogoś to może być mało zrozumiałe, ale myśli samobójcze, to niejako śmiertelna choroba,
której bez wkładania w to energii, w moim przypadku, moim zdaniem, się nie wyleczy.

Ale do pracy nad tym motywują mnie postępy. Wiadomo, chciałbym czasami żyć jak inni, mieć rodzinę, dom, ale jestem kim jestem i jest jak jest,
po co się kopać z koniem. Próbuję coś zmieniać, cały czas, od lat. To w sumie, jak się człowiek do tego przyzwyczai, nawet dosyć fascynujące ;)

Chociaż, przytulić, to bym się może do kogoś przytulił, ale skoro nie mam nikogo, to tulę się do siebie samego, a dokładniej mówiąc,
staram się, żeby mojemu wewnętrznemu dziecku było fajnie.

AA zapytała mnie dzisiaj, co robiłem wczoraj. Mówię, że byłem w Sunnybank. Ona, że nie słyszy w tym entuzjazmu. Dla mnie jest fajne, jak się nie duszę, jak w miarę normalnie potrafię myśleć. Cieszę się wtedy tym spokojem, to chwile wytchnienia. Ale jej tego nie powiem, bo wiem z doświadczenia, że nie ma sensu przed każdym się otwierać.
I pewnie mi zaraz ktoś napisze "spróbuj się przed nią otworzyć, może akurat" ;) A ja sobie pomyślę "kup się książkę z psychologii, coś w rodzaju Psychology for Dummies" ;) Ale większość ludzie czegoś takiego nie napisze, no i dobrze.

Po takiej mojej sesji w kafejce, miło potem jechać rowerem w słońcu, koło parku. Ciemność, ta w głowie, szczególnie po powrotach do dzieciństwa, gdzieś się na chwilę rozwiewa.

Wczoraj jadłem znowu "dumplings", czyli pierożki. Jedna z moich ulubionych potraw ;) Sunnybank ma coś w sobie.

Komentarze

  1. Co do tych myśli samobójczych, to racja. Na szczęście w mojej głowie nie ma po nich śladu, przynajmniej na razie. Mam cudownego chłopaka, bliskich, jestem spokojna o przyszłość odnośnie studiów i pracy (teraz bardziej realne). I cieszę się z każdej danej mi sekundy życia, czego i Tobie serdecznie życzę. : )
    Pozdrawiam : )

    OdpowiedzUsuń
  2. To i dobrze, że Ci się dobrze wiedzie :)
    Dziękuję za życzenia :)
    Nie wiem, czy kiedyś się z każdej danej mi sekundy życia będę cieszył.
    Nie wiem, czy to możliwe, ale też nawet do tego nie dążę,
    możliwe, że mam też trochę inne priorytety ;)
    Pozdrawiam i powodzenia życzę :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!