Nie wiem, co mi po głowie chodzi, PTSD

Obudziłem się rano czując niepokój. Czyli jak zwykle, mam wtedy wrażenie, że coś ściska mi klatkę piersiową. Powtórzyłem sobie, parę razy, to znaczy, wewnętrznemu dziecku „jestem bezpieczny”, czy „jestem wolny, nic mi nie zagraża”. Wszystko pięknie i dobrze, z tym wewnętrznym dzieckiem, ale czasami nie da się z nim dogadać, jak dzisiaj rano. Czyli czasami jest to psu na budę.
Myślę sobie tak o tym, że jestem niespokojny, że jak zwykle nie wiem, co tu robię.
Automatycznie przychodzi mi jednak do głowy, że to chwilowy stan. „Muszę się bardziej postarać zapamiętywać momenty, gdy jest mi lepiej”, myślę sobie, po raz któryś z kolei.
Wtedy pewnie łatwiej mi będzie z tego dołka wychodzić. Dołka, w którym jestem ciężki, nic mi się nie chce, bo i też nic nie ma sensu, w którym zawsze będą sam. Dołka bezradności.
Staram się przypominać sobie, w takich momentach niepokoju, że często jest lepiej. Ćwiczę to świadomie. To raczej nie likwiduje uczucia bezsensu, ale łatwiej mi się z nim obejść. Traktuję wtedy niepokój jak rodzaj choroby, jak przeziębienie. Jest, trudno, ale życie się przez to nie kończy.


W czasie takich niespokojnych momentów staram się też świadomie wolniej i głębiej oddychać, jak na jodze, czy w czasie medytacji. Coś mnie wprawdzie dusi, ale trudno, staram się nie traktować tego jako zagrożenie. „Tak bywa”, myślę sobie.
Gdy nie zapomnę, to robię dziesięć spokojnych oddechów, świadomie, najczęściej w pozycji siedzącej. To taki czas po prostu tylko dla mnie, tego gdzieś tam w środku. Pomaga to chyba nadać trochę struktury temu bezładowi myśli, uwolnić się od stresu, na chwilę.
Na dziesięć oddechów zawsze się musi znaleźć czas, to znaczy, normalnie. Reszta, to wymówki, ucieczki, wiem o tym.


Staram się utrzymać jakiś rytm dnia. Chodzę biegać co drugi dzień. Wiem, że trudno mi się wybrać, ale potem, po paruset metrach czuję się lepiej.
Gdy biegnę, to nic mi klatki piersiowej nie ściska, nawet gdy biegnę pod ostrą górkę.
Robię parę rundek ćwiczeń w parku. Najtrudniejsza jest pierwsza rundka. Ćwiczenia też traktuję jako część mojej walki. Każde ćwiczenie to krok do przodu, pokonanie jakiegoś małego kawałka bezradności. Bo przecież zebrałem się i robię coś, to, co zaplanowałem.


Uczucie braku kontroli nad własnym życiem. Niemożność kontroli, lęk przed powrotem do piekiełka z dzieciństwa. Ten brak poczucia bezpieczeństwa zastępuję czasami myśleniem magicznym, czy życzeniowym.
Jest to chyba dosyć typowe dla ludzi, którzy w dzieciństwie musieli uciekać w inny świat. Staram się przepowiadać sobie przyszłość, opierając to na różnych wydarzeniach, czy okolicznościach. Wchodząc do budynku mówię sobie „gdy wejdę na ostatni schodek na półpiętrze, zanim się drzwi na dole zatrzasną, to będzie dobrze”. Podobnie jak z unikaniem pękniętych płytek chodnika, to chyba każdy robi, albo przynajmniej parę osób.
Kiedyś robiłem to wszystko automatycznie, nie zastanawiając się nad tym. Pewnego pięknego dnia dotarło do mnie, że to „myślenie magiczne”. Pewnie jak o czymś podobnym po raz któryś czytałem.


Lubię analizować, co, skąd i dlaczego się w mojej głowie dzieje, dlatego szybko doszedłem do wniosku, że takie zachowanie jest w sumie normalne, gdy ma się przechlapane dzieciństwo, w którym trudno coś przewidzieć. U mnie w domu trudno było przewidzieć, jak się stary zachowa. Czasami był nawet miły, to znaczy, pochwalił, czy coś, to znaczy, pamiętam jeden taki raz, gdy był miły, ale przez większość czasu można było oberwać, czy zostać zwymyślanym. Jak nie za nieuczesane włosy, to za powolność „Co się tak ślimaczysz”, albo za coś innego. Jak się chce, to się coś znajdzie.
Kończyło się to często sportowo motywującym stwierdzeniem „no bo jak cię zaraz gruchnę, to się ruszysz”. Albo rodzicielskim szarpaniem za włosy, czy wykręcaniem ucha. Uszy są bardzo praktyczne, gdy chce się prowadzić dziecko z punktu A, do punktu B, w moim przypadku często przed lustro w przedpokoju.
Myślę, że koczyk w nosie lepiej by się do tego nadawał, stosuje się go nawet u byków. Za moich czasów nie nosiło się tak często kolczyków w nosie. Może dlatego, że więcej było byków na polach, z takimi kolczykami, czyli, co za atrakcja, upodabniać się do byka. Trudno wyczuć.
W każdym razie była to bardzo komfortowa sytuacja, do ucieczki we własny świat.
Nie mogąc kierować się racjonalnymi przesłankami, zawsze mogłem sobie tam znaleźć jakieś wskazówki na to, co robić, żeby zwiększyć prawdopodobieństwo, że „będzie dobrze”. Wystarczyło, że byłem szybszy od tych drzwi w korytarzu, albo nie nastąpiłem na pękniętą płytkę, albo może dotknąłem czubka mijanego słupka.


Teraz rzadziej to robię. Tak mi się wydaje. Wiem, że mam jeszcze parę innych nawyków, niż te wymienione i że z paru innych pewnie nie zdaję sobie sprawy.
Ale takie wróżenie ma też praktyczne strony. Oszczędza się energię. Nie muszę nic robić, mogę poczekać, aż coś się wydarzy. Wiem z literatury, że daje mi ono poczucie bezpieczeństwa.
Tyle, że na koniec, to uciekam czasami w wyimaginowany świat, by się w rzeczywistym miotać.
Tak na dłuższą metę, to nie jest to chyba dobre, dopóki nie uda mi się odżywiać energią słoneczną, czy kosmiczną. A poza tym, to przytulić się do realnych piersi jest przyjemniej, niż tych wyimaginowanych.


Dlatego też walczę, starając się połączyć te różne światy. Niech to nie zabrzmi tak, że chodzi mi głównie o te piersi, ale tak naprawdę, to oczywiście czasami nie mam pojęcia, co się w mojej głowie dzieje.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!