Skąd biorę siłę

Każdy dzień to walka. Tak mi się skojarzyło, to się przeplata często na blogach, kwestia siły do walki.
Ja mogę pisać tylko o sobie. Też się kiedyś nad tym zastanawiałem, gdy byłem w sporym dołku, co dosyć częste było. "Skąd wziąć energię do walki?"

Nie wiem, czy sam sobie potrafię na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć, może dlatego, że już się tak nad tym nie zastanawiam, a może dlatego, że mam lepszy kontakt z wewnętrznym dzieckiem, to znaczy, z własnymi emocjami.

Największym problemem było dla mnie zdecydowanie się na to, że mogę coś zmienić.
Nie mówię, że wiara w to, bo tak do końca, to może w to nie wierzę.
To raczej decyzja, może jak rzucenie palenia, "chcę spróbować coś zmienić".
Gdy się na to zdecydowałem, to pewne rzeczy stają się prostsze.
Nie szuka się tak wymówek, ale raczej dróg, w stylu,
"Jak by to wykombinować, żeby się coś posunąć do przodu, zrobić jakiś krok".
Ten krok może być w złą stronę, ale w moim przypadku walczę z biernością i bezradnością, z lękami.
Każdy krok się jakoś tam liczy, tylko ten, kto nic nie robi, nie popełnia błędów.
Codziennie prawie przychodzi do głowy myśl , "czy to ma sens, to co robię?"
Czuję wtedy prze moment silny niepokój, coś mi mówi, "może muszę robić coś innego, może marnuję czas?"
"Trudno", mówię sobie w takim momencie, "nawet jak to nie ma sensu, to robię dalej".
Wiem niejako, że te myśli przejdą, a ja zdecydowałem się na jakąś formę walki, więc walczę.
Alternatywą było by zastanawianie się, co by tu zrobić i nie robienie niczego, bo tak do końca, to kto może mi powiedzieć, za mnie zdecydować, co robić?
Szczególnie, gdy często mam wrażenie, że jestem w labiryncie pełnym mgły.

Cały proces prowadzący do podjęcia decyzji walce, walce niejako jako celu samym w sobie,
bez poddawania jej co chwilę w wątpliwość,
trwał u mnie latami, nie stało się to jednego dnia, patrz PTSD,
czyli traumy, które przeszkadzają.

Czasami wiem, rano, gdy nie chce mi się moich 4-minutowych ćwiczeń robić, że te ćwiczenia są ważne.
Coś w głowie mówi mi wprawdzie
"to bez sensu, to nie ma znaczenia, daj sobie spokój, olej dzisiaj", ale równocześnie przychodzi też myśl
"wiesz, że jak te 4 minuty coś porobisz, to będziesz zadowolony, jak nie porobisz, to będziesz się źle czuł,
bo znowu nie dałeś rady czegoś zrobić. Czyli jesteś do niczego. Tych parę minut na pewno wytrzymasz".

Mówię tu o 4-minutach, a to po prostu parę ćwiczeń, które rano robię, trwa to może 4 minuty, może krócej.
Nie za trudne ćwiczenia, coś, co kosztuje trochę wysiłku, czego mogę zrobić więcej, czy mniej,
parę pompek, parę brzuszków i takie tam, ale równocześnie coś, co jest wykonywalne, nawet jak jestem w dołku.
Bo 4, czy 3 minuty mogę wytrzymać, na tyle siły mi starczy.
Zaczynałem od mniejszej ilości ćwiczeń. Może od jednej minuty.
A jak jestem zupełnie do tyłu, to robię może tylko 20 sekund i padam na twarz. To zdarza mi się coraz rzadziej.

To tylko jeden z przykładów. I nie znudzi mi się powtarzanie, że najtrudniej było mi, zdecydować się na walkę,
czyli na szukanie metod, jak coś zrobić, a nie wymówek, dlaczego się nie da.
Gdy coś nie działa, wtedy to staram się zmienić taktykę, oczywiste, ale staram się nie robić tego w momencie, gdy mam dołek.
Wtedy wiem, że to wymówka. Wcale nie mam na to ochoty, żeby tego rodzaju wyuczone emocje mną kierowały.

Wiadomo, prościej jest wierzyć, że ktoś coś za mnie zrobi, w moim przypadku to nie działało.
Ktoś może mi pomóc, terapeuta, ktoś bliski, a nawet ktoś obcy.
A jeszcze prościej jest uciekać, tyle, że przed sobą samym się nie ucieknie.
Na krótką metę oczywiście można swój mózg otępić, alkoholem, innymi używkami, jedzeniem, czymś,
co na chwilę odwraca uwagę.

Nie mówię, że to z ćwiczeniami jest dla każdego, choć sport jest prawie zawsze polecany.
Ktoś inny robi coś artystycznego, jak jeden z moich przyjaciół,
który codziennie rano gra na pianinie, jest zresztą muzykiem.
Tak sobie chyba postanowił, z tego co pamiętam, bo zauważył, że to dla niego
dobry start w nowy dzień. Miał za sobą falę alkoholu, przynajmniej lekką, samobójstwo w rodzinie i takie.

Jak mówię, piszę o swoich doświadczeniach,
ale ogólnie, to żeby coś zmienić, to trzeba chyba coś robić i szukać dróg,
a czasami równocześnie pomocy, nie gubić kontaktu ze światem.
Też nauczyłem się szukać pomocy u innych.

Komentarze

  1. Jak widać MOŻNA... :-) To dobrze :-) Szkoda tylko, że potrzeba do tego tyle samozaparcia. Pozdrawiam ciepło :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uważam, że wiele, to wyuczone, bo skąd by się to inaczej wzięło? Potwierdzenie na to można znaleźć wszędzie, zarówno w badaniach z psychologii jak i neurofizjologii.
    Problem w tym, że pewnych rzeczy nie uczą w szkole, bo szkoły nie są do tego, żeby jakieś tam pokręcone przypadki naprawiać. Tym bardziej, że panuje jeszcze średniowieczne podejście do wielu rzeczy. Patrz, PTSD, na które cierpiało i masowo cierpi wiele żołnierzy, zostało uznane jako jednostka chorobowa dopiero niedawno, po wojnie w Wietnamie, czy coś koło tego. Nie pasowało to do obrazka ;)

    A, że trzeba wysiłku, to dosyć naturalne, jak człowiek coś ciężkiego przeżył, co go trochę pogięło, to czasami nie tak łatwo to znowu wyprostować. Jak mnie uczono, w dzieciństwie, latami, niewłaściwych reakcji, to ile czasu trzeba, żeby to odkręcić. Wiadomo, czasami idzie coś szybciej, czasami wolniej, ale w praktyce dochodzi do tego problem dotarcia do ludzi z problemami. To trochę jakby próbować komunikować się z analfabetami za pomocą pisma. Emocje starają się wybudować mur, za którym jest sporo negatywnych przeżyć. I jak tu kogoś przekonać, że można żyć bez tego muru, albo z małym murkiem, gdy całe społeczeństwo mówi, że jak coś nie tak, to trzeba zęby wbić w ścianę i dalej robić swoje, a nie poddawać się emocjom. Choć to też się zmienia ;)
    Interesujące jest, że tutaj mówią, normalnie w TV, w środku dnia, że połowa ludzi, w Australii, miała, czy ma, okresy problemów psychicznych, mniejszych, czy większych, krótszy, czy dłuższy czas. Ciekawe, czy coś takiego w Polsce mówią.
    Pozdrawiam słonecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pewnie, że można się wyuczyć... ale jest to też zachowania jakieś obronne to naturalne. Człowiek z natury jest stworzony do obrony samego siebie.
    Nie wiem czy mówią o tym w TV, bo w ogóle nie oglądam... Już nawet mojego ulubionego serialu "Prognoza Pogody" nie oglądam... Ale chyba nie sądzę... Może gdzies o tym napomknęli...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ano, problem z PTSD, jak i z innymi podobnymi rzeczami, polega na tym, że reakcje pozostają, mimo, że wszystko w koło się zmieniło. Jak żołnierz na wojnie o mało co nie zostanie zastrzelony, albo jego kumpla zastrzelą, to prawdopodobieństwo tego, że mu się to znowu wydarzy, gdy już jest dawno rezerwistą, jest bardzo małe. Ale lęki pozostają.
    Raczej na pewno nie wydarzy się już, żeby mój ojciec na mnie rękę podniósł, czy by mi zagrażał, ale moja głowa reaguje na jakieś bodźce, zbliżone do tamtych z przeszłości. Czyli schemat obronny, który stał się bez sensu.

    Tutaj dużo się mówi o chorobach, czy kłopotach psychicznych. Dzisiaj było, w normalnej porannej TV, o neurozie zmuszającej do powtarzania jakiegoś rytuału. Nawet był przykład Leonardo Di Caprio, który coś takiego miał w dzieciństwie i Davida Beckhem (czy jak jest temu piłkarzowi), który też w wywiadzie o czymś takim u siebie mówił.
    Wczoraj było o byłej prostytutce, którą ojciec chyba zgwałcił, czy coś, jak była dzieckiem. Co chwilę jest coś, na normalnych kanałach, w środku dnia.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!