Proszę wstać, jego ekscelencja nadjeżdża...

Oglądałem dzisiaj uroczystości z okazji, jakiejś tam, coś z wojną, czy coś. Stali żołnierze, w szpalerach, marynarka wojenna i inni. Parę trybun z gośćmi, damy w kapeluszach.
Prowadzący wita gości, żołnierze tupią w takt i machają karabinami, orkiestra coś tam gra. W pewnym momencie ten prowadząca mówi "proszę wstać, bo przedstawiciel premiera Australii podjeżdża", czy coś w tym rodzaj.
Pokazują jakąś białą Toyotę Avensis czy coś, przed nią motocykl policyjny. Podjeżdża toto, wysiada ktoś tam, oczywiście, po zapowiedzi, że z małżonką.
"Dobra myślę, może jaki kulawy, czy chory, że nie mógł z innymi na tych trybunach siedzieć, tylko musiał dojechać i wszyscy na niego czekali. A może oni prosto z lotniska, bo mieli ważne terminy".
Z ciekawości patrzę dalej, bo dawno czegoś takiego nie widziałem, żeby ludzie wstawali, jak ktoś podjeżdża, ostatnio, na jakimś filmie historycznym, chyba. Ten który wysiadł, wcale nie był kulawy, ale, "pewnie ma słabe serce", zgaduję dalej.
"Publika siadać", mówi prowadzący, oczywiście, bardziej dyplomatycznie.
Znowu ktoś tam coś tupie do muzyki, ale krótko, bo konferansjer znowu,
"Proszę wstać, zbliża się jego ekscelencja XX z małżonką".
I znowu zbliżenie na jakiś biały samochód, tyle, że ma teraz przed sobą trzy motocykle policyjne, a nie jeden, jeden ma za to z tyłu. Pewnie, coby nie zabłądził, bo to gdzieś na wydmuchowie, nic tam innego nie było. Nawet ja bym chyba nie zabłądził, więc tak do końca to nie wiem dlaczego. Może dlatego, żeby nie jechał po trawniku, bo nie wiadomo, skąd on to, może znany z jeżdżenia terenówką na skróty. Tu chyba co drugi ma terenówkę, z napędem na cztery koła.
Podjechał elegancko. Publiczność stała grzecznie. Wysiedli, to publika mogła znowu usiąść.
Pewnie to nie były to może Toyoty, ale limuzyny po byku raczej też nie. Kiedyś, to pewnie bryczek, czy karoc używali i tak im zostało.
Potem wkoło tego kamienia, czy nagrobka, który tam był w miarę w centrum, czterech żołnierzy ustawiło się do warty honorowej, robiąc przy tym parę ćwiczeń przypominających troch TaiChi. Nie pisał bym o tym, ale na początku szły dwie kobiety. W sumie, to najdłużej pokazywali jedną z nich, też w czasie tego TaiChi,  jakby nie było, tą najbardziej seksy. Interesujące.
Jakaś nastolatka z publiczności ziewnęła, więc uznałem to za dobry moment, że by przyłączyć, tym bardziej, że zaczęli coś tam przemawiać. Na pewno było to ważne, co mówili, ale, że nie jestem stąd, to mnie to chyba nie dotyczyło. Poza tym, to człowiek się już nasłuchał w życiu.

Dzisiaj rano budzę się, można by powiedzieć, jak zwykle, ze smutkiem, czy niepokojem. Ptaki się drą, więc jest to tuż przed piątą nad ranem. Mam wiadomość od NB (narkotyk-B), boją pytałem, jak jej leci. Inna wiadomość od L, tej Tajwanki, bo chce znowu angielski poćwiczyć. Napisałem też do KJ, Japonki, która wygrała w weekend szampany, grając w paletki. Tak sobie teraz myślę, że takich znajomych, to nawet mam trochę, ale co z tego. Chociaż żadna z nich nie jest kandydatką na dziewczynę, to zawszeć mi to trochę dobrze robi, kontaktu ze światem, właśnie, tak trochę na luzie.
Wczoraj w bibliotece poznałem E, Chinkę, która robi ten sam egzamin, która ja kiedyś robiłem. Może się wymienimy informacjami, ja ją pouczę trochę gramatyki, ona mnie wymowy chińskiego. Przez to, że trochę słówek, czy znaków znam, jest to nawet fajne, bo coś tam umiem sklecić.
Problem w tym, że ona dzisiaj może w bibliotece będzie, a tu L też chce się dzisiaj w bibliotece spotkać. Ale, czym jak się przejmuję, to nie są kandydatki na dziewczyny, po prostu uczymy się razem. Ale, z dziewczynami, to nigdy nic nie wiadomo. L ma lepszą wymowę, bo jest z Chin, Tajwanka mówi po chińsku, ale z akcentem, Tajwańskim.

Byłem pobiegać i robiłem moje ćwiczenia i zastanawiałem się, co ja tu robię, jak powinienem przecież robić coś sensownego, pracować, czy coś. Ale, z drugiej strony, pomyślałem sobie, jakby to był ostatni dzień mojego życia, bo kto wie, to coś się tak zastanawiam.
W sumie, to jestem tu też dla walki z lękami, które mnie ostatnio bardziej męczyły. Zrobiłem sobie listę rzeczy, takich małych, które mam do zrobienia. Póki co, to lista nie jest krótsza, ale mogę lepiej obserwować, jakich uników używam. Wiem, że tą listę odrobię, myślę, że się przy tym też czegoś nauczę, jak będę zupełnie świadomie moje lęki brał za bary, zamiast robić to pod wpływem kawy, czy przed nimi uciekać. Pożyjemy, zobaczymy.
Mchy mnie coś to męczą, od czasu do czasu. Ciepło, będzie ze 24, czy więcej w cieniu.
Gdyby nie mój łokieć, to poszedł bym się powspinać, tam trochę ludzi, albo na paletki.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!