Wyuczone reakcje, emocje.

Coś wypadłem z rytmu przez te święta. Wczoraj i przedwczoraj nic nie robiłem, oprócz siłowni. Byłem jakiś taki do niczego. Brały mnie afty, ale przeszły, prawie, że całkiem. Napiłem się zielonej herbaty i dziwnie się czuję. To znaczy, wypiłem parę łyków i resztę wylałem, bo zauważyłem, że robię się agresywny i zaczyna mi się gorąco robić. Za dużo kofeiny, za mało płynów dzisiaj wypiłem. Byłem na siłowni najpierw przez godzinę, potem byłem na body combat, to w sumie, takie cardio, ale fajna prowadząca, a potem grałem ponad godzinę w squasha, z A.

Rano, jak przyszedłem na siłownię, to nie chciało mi się biegać, wszystko mnie jakoś bolało, ale, głupio było by nie pobiec nawet 15 minut. Potem skakanka, potem inne ćwiczenia. I tak, że poszedłem na te "body combat". Podoba mi się ta prowadząca, to też jakaś motywacja.

Jutro jakieś górki tu w okolicy, żadna wspinaczka, tylko wędrówka, ze 4 godziny, choć myślę, że krócej. Ma być 30C, zobaczymy, jak to będzie.

Moje życie wydaje mi się bez sensu, po części dlatego, że męczą mnie te lęki, tak, że marnuję całe dnie i jestem sam. Tyle, że jak biegłem dzisiaj rano, 15 minut, to pomyślałem, sobie, że jeśli to potrafię zrobić, to pewnie też potrafię siąść do komputera na 15 minut.

Codziennie walka, po części o lepsze, czyli w miarą bardziej normalne życie, po części po prostu o to, żeby przeżyć. Każdy ma jakieś tam życie, jeden miał popieprzony początek, inny nie. Mojego początku już nie zmienię, mogę próbować coś robić z tym, co mam. Wiadomo, ale proste to nie jest, gdy lęki mówią niesłyszalnym głosem "nie rób nic, uciekaj", zalewając mnie falami bezradności, smutku, czy jakimś tam. To latami wyuczone reakcje, trudno je czasami przezwyciężyć.

A na święta byłem dosyć spontanicznie w środowisku polskich emigrantów i też takich, którzy się jeszcze nad tym zastanawiają. Było ciepło, gryzły komary, na stole stała jakaś śmierdząca ryba, ale bigos był dobry i pierożki też. Nie przesadzam z tą rybą. Na drugi dzień, bo robiliśmy niejako poprawiny świąt, spotkaliśmy się znowu, wszyscy, nad małym basenem, pod parasolami, czyli w cieniu, bo było trochę poniżej 30C. Rybę wyrzucono wieczorem. Nikt się już za nią nie chciał brać.
W sumie to było miło, taka mieszanka ludzi, których pierwszy raz spotkałem, oprócz A, która mnie ze sobą na tą imprezę wzięła.
Australijczycy, większość z nich, świętuje 25-go. 26-go to już jedna z większych wyprzedaży, więc wszyscy pchają się do sklepów.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!