Samobójstwo, brak wiary w możliwość zmiany?

Kiedyś, gdy mieszkałem w jeszcze innym miejscu, innym kraju, biegałem czasami wzdłuż wysokiego skalistego brzegu morza, przerywanego małymi plażami. Trasa prowadziła najpierw wzdłuż asfaltowej drogi, potem ścieżką pośród kaktusów, takich z liśćmi wyglądającymi jak uszy zająca, potem znowu wzdłuż drogi, przez mostek i tak dalej. Ten mostek miał betonową poręcz, wystarczająco szeroką, żeby można było po niej przebiec, jak się trochę uważało. Wiedziałem, że gdybym się potknął i spadł, to raczej byłby to koniec. Zastanawiałem się nad tym prawie za każdym razem, widząc w dole szpiczaste kamienie, pomiędzy którymi wił się mały strumyk. A nawet jakbym przeżył pierwszy upadek, to pewnie by mnie szybko nikt nie znalazł, bo raczej mało kto tamtędy chodził, myślałem sobie.

Dlaczego to robiłem? Może szukałem śmierci, albo ryzyka, czegoś, co by mnie wyzwoliło z nieprzyjemnego uczucia bytu. Kiedyś nie wiedziałem, że mogę się sam wydostać z tej ciemnej dziury, w której żyłem. Nie wiedziałem, że ból może zniknąć, nawet, gdy zastąpi go niepokój. Myśl o śmierci była dla mnie jakimś ukojeniem, jak i może medytacja nad brzegiem morza, nocą. Siedząc na ciepłych jeszcze kamieniach, schowany przed ludźmi, zatracałem się gdzieś w niebycie.

Ale nie można cały czas medytować, nie można cały czas uciekać w sport, kiedyś trzeba dotknąć tej palącej rzeczywistości. Byłem jak pies, którego wytresowano do znoszenia batów. Nawet nie za bardzo szczerzyłem zęby. Nienawiść gotowała się gdzieś we mnie w środku. Pamiętam jak kiedyś jako dzieciak, jednego razu biłem naszego psa, bo nie chciał wejść do kojca. Szczerzył na mnie zęby, ale nie ugryzł. Byłem jak ten pies, którego mi do dzisiaj szkoda, też miał pecha, że żył w takiej rodzinie, jak moja.

Zastanawia mnie to, dlaczego ludzie się zabijają, to znaczy, popełniają samobójstwo.
Część może dlatego, że nie potrafi znieść swojego życia i nie widzi możliwości na jego zmianę. Ich emocje są zbyt nieprzyjemne, żeby je znosić. Balans pozytywnych i negatywnych impulsów jest pewnie zakłócony.

Teraz wiem, że można wiele zmienić. Można trochę wyklepać maskę rozbitego samochodu po wypadku, wymienić ośki, gdy są skrzywione, tak, żeby dało się nim jechać w miarę prosto.
Wiadomo, nie zrobi to z Toyoty jakiegoś super Porsche, ale pewnie będzie się jeszcze dało coś pojeździć.
Naprawić w życiu, to znaczy zmienić coś w mózgu. I tu się chyba zaczyna największy problem. Nie tylko mój, ale wielu potencjalnych samobójców. Nigdzie człowieka nie nauczą, że dużo naszych emocji, to wyuczone reakcje, często obronne. Raczej panuje przekonanie, że w mózgu to pełno komórek, jakoś tam połączonych, a nad tym wszystkim panuje dusza, jak ktoś wierzy w takie rzeczy, albo świadomość i podświadomość. Zmienić się tego nie da, trzeba zacisnąć zęby i iść do przodu, tym bardziej, jak jest się facetem. Może dlatego więcej mężczyzn dochodzi do końca swojej drogi wybierając gwałtowne zakończenie.

Niezależnie od tego, że w praktyce mózg jest raczej jak skomplikowana maszyna, raczej składająca się z wielu części, niż z masy jakoś tam połączonych pojedynczych komórek. Istnieje wiele badań które to potwierdzają. Mózg jest w stanie dostosować się i zmieniać, choć wiadomo, wszystko ma jakieś granice.
To, jak reagujemy na coś, czy nas coś bardzo boli, też jest często wyuczone. Mój pies mnie nie ugryzł, dziki wilk pewnie by mnie użarł, gdybym go próbował uderzyć, a on nie mógłby uciec. Umiał by się bronić.

Dlaczego ja nie wiedziałem, że mogę się zmienić, coś w mojej głowie zmienić?
Obserwując moje zauważam, że wiele ludzi nie ma pojęcia, co się z nimi dzieje, nawet, gdy mają ze sobą kłopoty. Po części pewnie uciekają od tego, co jest powodem ich problemów, od swoich lęków, spowodowanych przez wydarzenia w przeszłości, dalekiej lub bliższej. Więc dlaczego ze mną miało by być inaczej?

 

Komentarze

  1. niezapominajkaa28 stycznia 2015 13:55

    Myślę że każde doświadczenia życiowe nas kształtują , do nie których przemyśleń trzeba dojrzeć a na to potrzeba czasu. Nie zawsze układa się po naszej myśli , ale to nie znaczy ,że lepsze nie przyjdzie nigdy. Po każdej burzy pojawi się słońce , trzeba tylko uwierzyć. Dziękuję za słoneczne pozdrowienia :-) dla Ciebie także dużo słońca , szczególnie teraz , gdy na dworze mróz :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiadomo, że każde doświadczenie nas kształtuje, jakoś, niektóre są jednak zapominane.
    Myślę, że problem polega na tym, że nawet, jak po burzy nadejdzie słońce, to może zastać ruiny, zależy od podejścia ;) Chodzi mi o to, że w przypadku niektórych problemów nie ma co czekać na spontaniczne wyzdrowienie. Jak komuś strzeli wyrostek robaczkowy, to potrzebuje operacji, jak ktoś sobie złamie żebro, to wystarczy, żeby uważał jakiś czas, nie śmiał się za wiele, to samo się zagoi.
    Dlatego jestem ostrożny w niektórych stwierdzeniach, wyjętych z kontekstu.
    Fakt, gdy jest nam źle, ale bywa nam lepiej, to możemy na to liczyć, że będzie lepiej. Ale, gdy ktoś jest uzależniony od narkotyków, czy alkoholu, czy ucieka w inny sposób, to nie wystarczy "nie robienie nic".
    Dziękuję za słońce, tu akurat jest 28C plus, choć nawet przyjemnie, bo akurat pochmurnie, jak widać, wiele rzeczy jest relatywnych. :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!