Kiedyś i dzisiaj

Gdy tak sobie piszę o moim dzieciństwie, to zauważam, że dużo rzeczy było innych, niż to widzę w innych rodzinach. Nie biegaliśmy w piżamach po mieszkaniu, bo można było usłyszeć "co ty jeszcze w piżamie". Sam jego głos, zapach, czy obecność powodowały momenty grozy.
O czymś takim, żeby w słoneczny, niedzielny poranek wejść do łóżka rodziców, by z nimi czas spędzić? Równie dobrze można sobie wyobrazić, że o własnych siłach lecę na Marsa, co bym oczywiście preferował. Bo czego bym też miał szukać w łóżku rodziców, odbicia ręki starego na policzku, czyli na pysku darmozjada? ;) Ta myśl jest niejako śmieszna.

Rano musieliśmy się od razu ubierać w ubrania domowe i siedzieć w swoich pokojach, jak myszy pod miotłą. O bieganiu po mieszkaniu i tak nie było mowy "bo jak Cię gruchnę", słyszę od razu jakiś głos w głowie, "to się nogami nakryjesz".
Wspólne śniadanie? Jak się dało, to wolałem nic nie jeść, mówiąc, że nie jestem głodny, czy coś.
Niektórzy ludzie mówią, że nie lubią poniedziałków, dla mnie najgorszymi dniami były wtedy niedziele. Nie dość, że musiałem jeść ze starymi obiad, przy którym można było oberwać za to, że się krzywo siedziało, albo nie tak kroiło nożem, czy coś w tym rodzaju, to jeszcze nie mogłem iść do szkoły.
Szkoła to było miejsce ucieczki, tam miałem w miarę spokój, przynajmniej w czasie lekcji. Chociaż, na przerwie też się dawało wytrzymać, gdy jakiś półgłówek się mnie nie czepiał, nawet nie wiem o co, czy za co. Może za to, że nie umiałem się bronić, że nigdy nie zostawałem po szkole, żeby pokopać piłkę?
Zostawać mi nie było wolno. "A po co chcesz grać w piłkę?", słyszę w głowie głos starego. To znaczy, już się go nawet nie pytałem.
Jedyne sensowne zajęcie dla mnie, jego zdaniem chyba, to robota na podwórku, żebym zarobią na jedzenie. Gdybyśmy mieli pole, to pewnie bym robią na polu.
Nie wiem, czy on sam coś w domu robił, nie wydaje mi się, lubił być w każdym razie obsługiwany.

Tak mi to przychodzi do głowy. Dalej oglądam sobie wykłady o mózgu, uczeniu się. Walczę z lękami. Byłem koło południa na siłowni, trochę poodbijać o ścianę, nie za wiele, bo wieczorem idę jeszcze pograć, a i tak czuję lekkie zakwasy w łydkach.
Paletki mi dobrze robią, choć zauważam, że jak przegram, to się tym przejmuję, a jak wygram, to się nie za bardzo cieszę, chociaż, ma to na mnie dobry wpływ, chyba.

NB (narkotyk-B) się odezwała, dała sobie telefon naprawić i teraz można jakieś tam informacje przez internet wymienić. Nie rusza mnie to już tak, jak kiedyś.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!