Walka, albo skulony jak jeż

Coś ostatnio słabe dni. Nie wiem w sumie dlaczego. Mam wrażenie, że marnuję czas, życie, nie robiąc nic. Wkurzają mnie te moje lęki, moja samotność.
Fakt, siedzę sobie wygodnie w Australii, zawsze mogę na coś ponarzekać. Parę rzeczy odwlekam, nie umiem na nie znaleźć energii, blokady wydają się być zbyt wysokie. To jakby wspinać się na jakąś betonową górę, czasami poślizgnąć się i objechać znowu kawałek w dół. Nawet nie wiadomo, czy to właściwa góra, czy nie dojdzie się gdzieś, na wierzch tej piramidy i nie zobaczy, że tam nic nie ma, tylko betonowy czubek, ubity już może trochą przez jakiegoś turystę, czy po prostu zniszczony przez słońce, deszcz, mróz i wiatr.

W każdym razie, to idę. Walczę. Może się czegoś nauczę, może nie, ale nie robiąc nic, też nigdzie nie zajdą.

Dzisiaj rano leżałem wygodnie w łóżku, było ciepło pod kołdrą, koło szóstej nad ranem. Na zewnątrz z 10 stopni. Nie chciało mi się, ale pomyślałem, że trudno, nie mogę się tak wylegiwać, bo mnie to nigdzie nie zaprowadzi. Pozbierałem się i pojechałem na siłownię. Naprawdę było chłodno, mimo, że miałem na sobie jakiegoś lekkiego polara, ale na rowerze, to trochę wieje. Na recepcji była K, jak zwykle. Ona mnie zawsze wita po imieniu. Nie wiem, czy jestem jedyny, pewnie nie, ale nie zauważyłem, żeby kogoś innego też tak witała. Mniejsza z tym, chociaż jak ją widzę, to mi to zawsze trochę humor poprawia.
Polazłem na kort i zacząłem się rozgrzewać i coś tam ćwiczyć. Coś w środku nie lubiło tego, mówiło mi "po co to robisz, to przecież nie ma sensu, i tak nie będziesz lepiej grał, albo nic Ci to nie przyniesie".
"Nie chodzi mi o granie", odpowiadam sobie, "ale o to, żebym coś robił".
Na to ten pierwszy głos "po co się wysilasz, to przecież nie ma sensu".
Czasami odzywa się też trzeci głos, który się zastanawia, "skąd się takie nastawienie bierze, że nic nie ma sensu, że i tak sobie nie poradzę"?
W każdym razie po pół godzinie, czy kiedyś, jakoś zapomniałem o tych głosach i pytaniach.

Gdy wróciłem do domu, to nie było dużo lepiej. Coś tam porobiłem, ale zauważyłem, że w domu, to najczęściej się obijam, czuję lęk i objadam się tym, co mi wpadnie w ręce. Teraz siedzę w bibliotece. Jak mi się bateria w notebooku skończy, to pójdę do domu. Mógłbym wprawdzie notebooka podładować, siedząc przy oknie, plecami do wszystkich, ale mi się nie chce.

W każdym razie walczę, staram się codziennie czegoś próbować, by nie uciec w sen, czy zmęczenie. Przyjechałem tu dzisiaj na rowerze, bo ładna pogoda, idealna na rower. Będzie może z 19C, niebieskie niebo, słońce. A ja skulony jak jeż.

Oglądałem wczoraj mecze badmintona, bo w Sydney akurat był turniej. Czasami widać dosyć wyraźnie, jak przegrywający jakoś zbierają się w kupę i uda im się na koniec wygrać, mimo, że wydaje się, że nie mają szans. Najczęściej to ci, którzy i tak są w czołówce w rankingu. Widać ile zależy od koncentracji. Czasami też przegrywają, ale walczą do końca. Dlatego może tak dobrze stoją w rankingach, bo się nie poddają, niezależnie od tego, że oczywiście mają super technikę i kondycję

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!