Dopamina, a poszukiwanie miłości lub wolności.

Jem czekoladę, z orzechami. To w końcu święta, pierwszy dzień się kończy.
NB (narkotyk-B) nie odezwała się dzisiaj.
Za to poczytałem i pooglądałem trochę o uzależnieniu od narkotyków, dopaminie i innych takich neuroreceptorach.
Aha, dowiedziałem się, że człowiek się nie uzależnia od kawy, bo nie aktywuje ona pętli nagradzania się, za robienie czegoś.
Ale z powrotem do moich narkotyków. Szczególnie spodobało mi się jedno zdanie:
"Miłością-uzależniona osoba jest w stanie zaprzeczenia, wierząc, że jest ciągle w relacji, albo że może przekonać tą inną osobę do powrotu do związku, albo jego kontynuacji."

To w sumie prawie, że zabawne, obserwowanie, co się z moją głową dzieje. Wydaje mi się, że rozumiem pewne rzeczy lepiej, niż 10 lat temu.
Możliwe, że dlatego jest mi teraz też trochę łatwiej się z tym obchodzić. Niezależnie od tego, że jestem, poprzez PTSD, do tego przyzwyczajony, że rzeczywistość i emocje to czasami dwie różne rzeczy.
Na przykład lęki. Ktoś powiedział, że w PTSD 10% lęków pochodzi z teraźniejszości, a 90% z przeszłości.
Nie mierzyłem tego u mnie linijką, ale coś w tym jest, inaczej bym się nie dusił codziennie.

W każdym razie, gdy pomyślę o NB, to czuję się jakoś lepiej, czasami, prawie, że trochę euforycznie.
To oznacza, że wydziela mi się więcej dopaminy i serotoniny, plus adrenaliny i pewnie jeszcze coś tam. Trochę jak po LSD, albo jakbym pędził śliwowicę, na domowym strychu mojej głowy. Nie muszę nic łykać. Tak mi się to skojarzyło, bo moja prababcia robiła kiedyś wino na strychu naszego domu.
Taka reakcja jest wyuczona, bo gdybym się kiedyś od NB nie uzależnił, to bym tego nie miał.
Dopamina powoduje, że człowiekowi trochę siada obiektywne spojrzenie na rzeczywistość. Na podstawie przesłanek, wydarzeń czasami po prostu przypadkowych, szuka się i buduje jakieś tam konstrukty.
Nie musi to chodzić o kogoś. W eksperymentach ludzie o podwyższonym poziomie dopaminy łatwiej "widzieli" twarze w przypadkowych plamach. Mieli rozpoznać, czy jakiś tam obrazek przedstawia twarz, czy po prostu coś przypadkowego.

Więc ja, tak sobie wykumałem.
NB ma lęki, to jej przeszkadza w tym, żeby się we mnie znowu zakochać. Bo one, znaczy, te lęki,  Jej w tym przeszkadzają.
Poza tym, to stosuje taktykę "goń mnie, ale mnie nie złapiesz", jak to o niej kiedyś moja kumpelka psycholog powiedziała. Parę lat temu, dodam.
- Gdyby udało mi się do Niej dotrzeć, to by mnie pokochała i pewnie byśmy byli razem - myślę sobie, upojony.

Na ile ta moja teoria jest kompletną bzdurą, a na ile coś w tym jest, trudno mi oczywiście powiedzieć. Faktem jest, że NB ma lęki i sama często szuka kontaktu ze mną. Faktem jest też, że bała się do mnie zadzwonić.
- Od jakiegoś czasu korciło mnie, żeby do Ciebie zadzwonić, ale jakoś się bałam. Tak, że wczoraj dobrze się stało - napisała mi NB wczoraj, po tym, jak przypadkowo do mnie zadzwoniła.
- Czego się bałaś? - zapytałem.
- Nie wiem dokładnie, chyba niedogadania. - odpisała - Może takiej szarpaniny, rozmijania się potrzeb.
- Nigdy się nie wie - odpowiedziałem.
Mieliśmy kiedyś problem "rozmijania się potrzeb", gdy ona ze mną zerwała, a ja ciągle coś od Niej chciałem.
- Nie zostawiaj mnie samej - napisała mi wtedy.
Z tym, że miałem zostać jako przyjaciel, wychodziło na to.
Teraz, po paru latach, ciągle jest pomieszane. To znaczy, w mojej głowie. Ja trzymam się kurczowo, tej niewidocznej nitki nadziei.
Nie powiem jej oczywiście o tym.
- Ona ma te lęki, boi się bliskości. Gdy jej o tym powiesz, to ucieknie - chodzi mi po głowie.
- Taaa, nie masz ochoty usłyszeć prawdy - podpowiada mi, nieco złośliwie, Logika.
- Ona kupiła sobie kiedyś taki sam samochód, jakim kiedyś razem jeździliśmy - mówią trochę płaczliwie emocje.
- Aha - odpowiada Logika. Wskazuje palcem na zdanie, które sam przed chwilą zapisałem, o robieniu z przypadków naciąganych teorii.
- Poza tym, to ona zaczęła grać w paletki, jak ja. Jak to nie jest jakaś dowód, to już nie wiem co - próbuje moja śliwowica dopaminowa.
- Aha - słyszę znowu od Logiki. Kręci trochę głową z ubolewaniem.
- Głupia ta Logika, nic polotu - mówi jakiś głos, jeszcze jeden, który ma jakieś zdanie na ten temat. Cholera go wie, skąd się wziął.

Ale przecież miło jest uciekać w ten ciepły strumień dopaminy. Czuć się tak dobrze, trochę błogo, choćby przez moment.
Nieważne, co będzie potem.
Dlatego też robię to czasami, szczególnie, gdy zaczynają mnie lęki gonić. Wiem, że potem przyjdzie dołek. Pech. Uzależnienie.
Dlatego też nazywam Ją NB, narkotyk B.

Wyszedłem dzisiaj pod wieczór przed dom. Tak po prostu. Nie było ani za ciepło, ani za zimno. Niebieskie niebo, z paroma chmurkami. Palmy i inne zielony badyle wkoło.
- Po co mi ten kłopot z NB, po co się zastanawiać, jakby to było? - pomyślałem sobie. - I tak z tego nic nie będzie. Może tu po prostu zostać, albo wyjechać i kiedyś wrócić?
Przez moment poczułem się jakby wolny.

Nazywając smoka po imieniu, łatwiej się z nim walczy, przynajmniej teoretycznie. Nie wiem, może dlatego, że święta, ale pomyślałem sobie, że może by temu smokowi dać siana, czy coś? Pewnie głodny.

Komentarze

  1. Tak też S.Lem twierdził w mojej ulubionej książce!
    "Człowiek potrafi owładnąć tym tylko, co może pojąć, a pojąć z kolei może jedynie to, co się da wysłowić. Niewysłowione jest niepojęte."
    Przepraszam, że tak miotam cytatami :)

    Pamiętam jak się uzależniłam od pana S., jak byłam w stanie rzucić wszystko dla niego i wylecieć do Londynu, a potem, po odrzuceniu, będąc znów w Polsce, długo dłuuugo mi się wydawało, że może jeszcze wszystko naprawię i go przekonam. I że będzie jak kiedyś. Narzucałam się okropnie, telefon za telefonem, w sumie w sprawie błahostek, ale bez zahamowań, dlatego doprowadziłam się do bardzo złego stanu. Bo w sumie to takie żebranie o miłość, a żebractwo upadla, plus nie wiem czy wyżebrana miłość (oprócz fałszywego nazewnictwa) byłaby tak samo satysfakcjonująca - wątpię.

    Uciekanie w "ciepły strumień dopaminy" przypomniało mi trochę moment, w którym przy ChAD pojawia się hipomania: dostrzega się, że nastrój idzie w górę i rozsądek podpowiada, że należy zwiększyć dawkę leków sedatywnych - i nie robi się tego, bo miło jest czuć się dobrze, trochę ponad normą. Wiesz, że im wyżej polecisz, tym niżej i boleśniej spadniesz, ale chociaż na chwilę niech będzie fajnie. Chce się trochę nacieszyć życiem i ruchem, zwłaszcza po dłuższym okresie depresyjnym - i tak odkładasz interwencję na potem. A potem to wyrzut dopaminy robi masakrę, reszta już wg schematu. :)

    Jako uzależniony masz niesamowity wgląd w sytuację i własne zachowania, przynajmniej tak to tu u Ciebie na blogu wygląda. Ale chyba już kiedyś to napisałam :)
    Uważam, że psychoedukacja powinna być znacznie bardziej honorowana w Polsce, jest cholernie ważna, a ciągle jest tak, że jak idziesz do szpitala i rozmawiasz z innymi pacjentami, to szeroko otwierają oczy na najprostsze rzeczy dot. ich własnych chorób, z którymi się zmagają od lat.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za słowa uznania, co do mojego wglądu w uzależnienie :) Wiadomo, wolałbym tego uzależnienia nie mieć, nić mieć w nie dobry wgląd :P
    Lema akurat też lubię :) Czasami wolę SF o robotach, którzy budują maszyny, od romantycznych fantasy ;)

    Ja miałem sporo takich uzależnień, NB jest chyba jednym z dłuższych. Myślę, że to jak z papierosami, człowiekowi trudno się do końca "wyleczyć".
    Z NB mam kontakt, ale staram się, przynajmniej ostatnio, zwracać uwagę na balans i na mój stan emocjonalny. Obserwuję też, jak często o niej myślę, choć nie robię sobie do tego notatek, ani kresek ;)

    Interesujący jest wpływ dopaminy na efekt uzależnienia. Dopamina nie tyle powoduje stan szczęścia, czy euforyczny, co powoduje, że ten stan jest lepiej zapamiętywany, przez "układ uzależnienia".
    Dlatego działa ona niejako podwójnie, przy narkotykach. Powoduje, że człowiek czuje się lepiej, a równocześnie, że lepiej się ten stan zapamiętuje, im więcej dopaminy. Tym większa ochota do powrotu do tego stanu.

    W Niemczech, czy Australii, sporo jest w telewizji o depresji, są nawet ogłoszenia, czy numery telefonów. Myślę, że w Polsce ciągle uważa się ludzi z problemami psychicznymi, jak depresja, trochę za wariatów. Choć pewnie też się to zmienia.

    Ta, im wyżej się poleci, tym bardziej "stan normalny" jest odczuwany jako deficyt. Powstaje dziura.
    To może jak z jedzeniem snickersów. Człowiek je wszama, insulina mu nagle skacze, co powoduje, że komórki pobierają dużo cukru ze krwi, i zanim organizm się zorientuje, to ma za mało cukru we krwi. Czyli trzeba następnego snickersa ;) żeby sobie "poprawić humor".
    Zamiast tego lepsza pewnie marchewka, ale ona nie daje takiego kopa ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Indeks glikemiczny :D czasami przydałaby się taka tabela z "indeksem dopaminowym". Tylko dla każdego chyba inna, to trudna sprawa.
    W Polsce wiedza o depresji raczkuje ciągle. Ostatnio było głośno o tej dziewczynie z Gdyni, która nakręciła filmik o depresji, jak ona wygląda, co się czuje itd.. Nie wiem czy słyszałeś, widziałeś? Filmik jak filmik, niektórzy są zachwyceni, ale najważniejsze, że coś się dzieje, tzn. ktoś zwraca uwagę na problem.
    Inne choroby są mało znane nawet z nazwy, schizofrenia to dla większości nadal schizofreMia, więc jeszcze gorzej z wiedzą na czym to polega. I chyba za dużo razy "Lot nad kukułczym gniazdem" pokazują w tv, jakiś niedobry schemat się utrwala.

    OdpowiedzUsuń
  4. Filmik oglądałem. Nie zrobił on na mnie specjalnego wrażenia, tym bardziej, że w takich filmikach to nie wiadomo, co jest prawdą, a co nie. Nie pamiętam go już tak dokładnie.

    W Niemczech jeden ze znanych piłkarzy popełnił samobójstwo, z powodu depresji. Nie tylko on. Myślę, że mówi się i pisze sporo. Nie mam porównania z Polską, bo nawet nie wiem, jaką polską gazetę internetową warto czytać.
    W Australii też jest depresja na porządku dziennym. Sporo programów, dyskusji, także o innych problemach. Jest nawet jakaś akcja o depresji. Jest to traktowane w miarę jak każda inna choroba, przynajmniej w mediach. Wiadomo, w życiu wygląda to inaczej.
    Jak sobie wyobrażasz taki indeks dopaminowy? Dopaminy istnieją na synapsach, więc chyba trudno je mierzyć :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pewnie, że trudno mierzyć, to niemożliwe. Tak tylko - o - napisałam ;)
    Co do filmiku, dziewczyna nigdy nie miała depresji. Nakręciła go "w oparciu o relacje" tych, którzy na nią cierpią. Podobno ludzie pisali jej później, że świetny film i tak właśnie depresja wygląda.
    Wg mnie sam tekst jest w porządku, tak depresja może wyglądać, ale niekoniecznie podobał mi się obraz, no bo kiedy mówi się o ogólnym zniechęceniu do ogólnie wszystkiego, warto by pokazać np., że dla dziewczyn oznacza to koniec perfekcyjnego makijażu - dziewczyna w filmie ma wciąż ten sam, idealny makijaż, świeżo umyte włosy... no nie wiem, ja odebrałam to wszystko jako wersję "romantyczną" tzn. taką bardziej jak się pokazuje w jakichś teledyskach. Rzeczy niby porozrzucane, ale to raczej artystyczny nieład, a na nim smutna księżniczka :)
    Mnie depresja kojarzy się z ogromnym bałaganem - wokół mnie i na mnie. Ale to ja.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jesteś bardziej spostrzegawcza ode mnie ;)
    Nawet nie zwróciłem uwagi na jej makijaż. Może podświadomie zauważyłem, że coś mi nie pasuje, dlatego ten filmik mnie nie zainteresował na tyle, żebym go specjalnie zachował w pamięci.
    Masz rację, depresja, to raczej nieumyte, rozczochrane włosy, bo po co się czesać, czasami piętrzące się sterty naczyń w kuchni, niż wysprzątane na blank mieszkanie. Choć pewnie to różnie bywa :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!