Inny świat

Dotykam czubkami palców zasłony lęku, tak, jakbym miał dotknąć parzących macek meduzy.
Czuję, gdzieś w środku mózgu, włączające się sygnały alarmowe.
- Nie rób tego - dają mi znać, bezgłośnie. One są nieme. Ich myśli odczuwam tylko po reakcjach mojego ciała.
- To nie ma sensu, to zbyt męczące. Jesteś zmęczony - mówi coś niemymi ustami. Czuję jak zalewa mnie fala gorąca. Nacisk na skroniach potęguje się, aż do lekkiego ćmienia. Zaczyna mnie mdlić.
- Po co to wszystko - to głos Logiki. Ona potrafi mówić, używając słów.
Pocieram twarz obiema dłońmi. Czuję, że jestem trochę spocony. Biorę głęboki wdech, potem drugi.
- Nie słuchaj tego głosu - jeszcze inny głos się odzywa. Nie potrafię tych głosów rozróżnić.
- Rób swoje, wiesz, że one Ci zawsze przeszkadzają. Po prostu dalej - dodaje ten ostatni głos.

Zawsze wracam do jednego pokoju, z dzieciństwa. Ostatnio wróciłem do innego. Gdy byłem młodszy.
Leżałem wtedy często, z wysoką gorączką, wymiotując do małego wiaderka stojącego koło łóżka.
Mama się złości, że całe śniadanie się zmarnowało. Zmienia mi od czasu do czasu piżamkę, przepoconą.
Czasami trzęsę się z zimna, pod grubą kołdrą, z gorącym czołem.
Czasami chce mi się pić. Mam koło łóżka szklankę z wodą. Gdy ją wypiję, a Stary jest w domu, to nie odważam się poprosić o więcej.
Musiał bym wstać i iść do kuchni. Nawet mi to do głowy nie przyjdzie, szczególnie, gdy już późny wieczór.
- Może mama przyjdzie - myślę sobie. Zamykam oczy i czekam. Moje życie, to czekanie. Na przyjście Mamy.
Dobrze, że jest siostra. Ona mi czasami pomoże. Jej Stary tak bardzo nie tępi. Ale nie teraz, gdy już jest ciemno.
Nawet w ciągu dnia nie potrafię nic czytać, światło mnie razi w oczy, wbijając mi się promieniami w obolałą głowę.
Więc leżę, zwinięty w kłębek, na boku. Czekam.
Zakrywam głowę kołdrą, zostawiając tylko małą dziurkę, bym mógł oddychać.
Jestem gdzie indziej. Po jakimś czasie przestaję czekać. Podróżuję po lepszym świecie.
Odcinam się od tego, co jest na zewnątrz.
Wtedy, nawet, gdy Mama przyjdzie, na chwilę, bo Stary jest przecież w domu, to nie chcę jej widzieć. Nie potrzebuję nikogo.
Mama śmieje się ze mnie, że ja taki opatulony, odkrywa mnie, trochę na siłę, wyciąga mnie, z mojego świata.
Nie chcę tego, a równocześnie chcę.
Mama całuje mnie krótko na dobranoc, nie zostanie dłużej, bo przecież Stary jest w domu. Idzie sobie.
Powoli wracam znowu do mojego własnego świata, kochając Mamę i nienawidząc wszystkich, włącznie z Nią.

Komentarze

  1. Czasami, ostatnio częściej niż wcześniej, zastanawiam się, jak czytam o strasznych przeżyciach innych ludzi (bo to, co np. tutaj opisałeś jest straszne) zastanawiam się, czy odczuwają to jeszcze mocno, czy opisanie tego przynosi wymierną ulgę, jak daleko już zaszli na drodze ku swoistemu zdrowemu pogodzeniu się z tym, że było jak było i że to część ich samych, takich, jakimi są.
    Kiedyś wydawało mi się, że to, że o przeżytej przemocy myślę i mówię jak o normalce, to właśnie znak, że sobie dobrze poradziłam. Jednocześnie nie mówiąc głośno o molestowaniu i myśląc o nim zawsze tylko hasłowo; "molestowanie" albo nawet tylko "TO" i kropka, bez szczegółów, całego bagażu emocji, które się czają pod powierzchnią, ciekawe, to też uważałam za dobre poradzenie sobie z problemem.
    A potem kurcze człowiek idzie na terapię i okazuje się, że to "poradzenie sobie", to jak źle zrośnięta noga, którą trzeba połamać i złożyć jeszcze raz, niestety, inaczej nie będzie się chodzić.
    Jakoś blisko mi do tego, o czym piszesz na blogu, no i... walczysz za pomocą głosu rozsądku. To chyba dobra autoterapia.

    OdpowiedzUsuń
  2. To zależy o czym piszę do czego wracam. Mam problemy z powracaniem do emocji, tych z przeszłości. Gdy to opisuję, czasami nie czuję po prostu nic, może oprócz niepokoju. Czasami robi mi się naprawdę smutno, jak przy tym, co ostatnio napisałem. Trochę też czuję tych emocji, z "kiedyś". Niezależnie od tego, że często czuję niepokój, szczególnie, gdy jestem w domu.
    Ten smutek mnie cieszy, jak i emocje, które czuję, gdy piszę.
    Z tego co wiem, to problem polega na tym, by wrócić do emocji z przeszłości. Są one nieprzyjemne, dlatego dziecko, w tym przypadku ja, dysocjuje się, oddala się od rzeczywistości.
    Powstaje wiele mechanizmów obronnych, które potem w dorosłym życiu przeszkadzają (PTSD).
    Powroty mogą być trudniejsze, bo świadomie wraca się do czegoś, co sprawiało taki ból, że człowiek się dysocjował.
    Ty nazywasz to "straszne". Ja jestem do tego tak przyzwyczajony, że nie odczuwam tego jako "straszne", raczej jako "smutne".
    Myślę, że pogodziłem się z tym, że coś takiego mi się kiedyś przytrafiło. Miałem popieprzoną rodzinę, nie miałem na to wpływu jako dziecko. To jak huragan, po prostu pech.
    Kiedyś bardziej obwiniałem się o to, że jestem jaki jestem. Niedawno nawet stwierdziłem, że dlaczego mam się jeszcze dołować. Muszę zużywać energię na walkę, na współpracę "z samym sobą". Jestem jaki jestem, próbuję się zmienić. Wiadomo, zawsze chce się więcej, szybciej. Nie wiadomo, czy się coś zmienia.
    Jak "źle zrośnięta noga". Dla mnie to raczej, jak obranie nowej drogi, bo tak mózg działa, według neurofizjologii. Nie "prostuje" się ścieżku, ale wydeptuje nową, którą się potem używa. Gdy ta nowa ścieżka jest szersza, niż ta stara, to potem korzysta się z niej automatycznie. Gdy mają podobną szerokość, albo jest węższa, to trzeba się koncentrować, żeby na nią wejść.
    Dziękuję Ci za Twoje komentarze, dają mi impulsy do przemyśleń i miło jest się dzielić doświadczeniami :)
    Gdy coś piszę, nie uważam, że mam rację, to po prostu to, co akurat wiem, albo wydaje mi się że wiem, to także teorie :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Trudno jest zmienić podejście do czegoś, co stanowiło podstawę dzieciństwa, dorastania, 3/4 przeżytego czasu. Wchodzi się potem nagle w inny świat, spokój, ciszę, nagle okazuje się, że można być kochanym, szanowanym, to rewolucja, wcale nie powrót do normalności - przeciwnie. I to jest smutne.
    Ja próbuję myśleć tak: co by było gdyby ktoś zaczął w ten sposób traktować mojego sześcioletniego kuzyna? Czy inne dziecko, które znam? Co czuję, gdy w wiadomościach przeczytam o gwałcie na kimś czy o znęcaniu się? Czy choćby tu u Ciebie na blogu, kiedy czytam o Twoim dramacie - dramacie, bo tak to właśnie widać z boku, z dystansu. Coś strasznego, czego nie powinno doświadczać dziecko.
    W takich chwilach czuję więcej niż smutek, bo robię się zła, zaczyna się coś tam we mnie przewracać.
    Więc pytam się wtedy sama siebie, dlaczego tak słabo "reaguję" na to, co mnie spotkało kiedyś tam? Bo to prawda, że stało się, nie odstanie się i trzeba iść dalej, a nie płakać nad sobą, czy brodzić w samo-współczuciu, ale myślę, że dobrze jest zrozumieć czym było i jest to doświadczone zło. Że nie było tylko smutne, ale też straszne i jeśli nawet nie czuję tego, to żebym nigdy nie traktowała tej siebie z przeszłości jak jakiś gorszy sort, ale tak samo jak innych... żebym umiała patrzeć na to z dystansu, tak, jak na innych.
    To wcale nie jest łatwe. A przy PTSD pewnie jest Ci jeszcze trudniej.
    Też wcale nie uważam, że mam rację, dlatego lubię rozmawiać, bo co komu po monologach :)
    Co do wydeptywania ścieżek, to zależy chyba, czy chodzisz od punktu A do B i na odwrót, od B do A, wtedy można poszerzać istniejącą ścieżkę i "przerzucać się" na tę pewniejszą, ale co jeśli idziesz bardziej "przez alfabet w nieznane"? Od A do B, od B do C, od C do D itd. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Trudno powiedzieć na ile człowiek jest wyczulony na takie rzeczy.
    Moja ciotka była raz ze swoimi dziećmi u nas, ale jak sama powiedziała, to wyjechała wcześniej, bo nie mogła patrzeć, jak on nas traktuje.
    A mimo wszystko całe życie mnie i siostrze mówiła, że mamy ojcu przebaczyć, że on nie jest taki zły, że mamy się z nim skontaktować, bo on już stary i schorowany.
    - On się już nie zmieni - słyszeliśmy od niej często ze siostrą - to wy powinniście się z nim skontaktować, miło by mu było.
    A jak już był w szpitalu, to ciotka do siostry - musicie do niego do szpitala przyjechać, żeby mu się łatwiej umierało.
    Nóż się w kieszeni otwiera. Ludzie sobie tak racjonalizują, dlaczego coś źle zrobili, dlaczego nie pomogli, cholera wie.

    Przy wydeptanych ścieżkach chodziło mi o schematy zachowania. To raczej jest już istniejąca droga. Wtedy raczej nie chodzi o nieznane ścieżki, do nieznanych miejsc. :)
    Ale nawet w tym przypadku, często korzysta się z istniejącej wiedzy, z istniejących schematów. Jak pijesz wodę ze szklanki, a potem kupisz sobie plastikowy kubek, czy drewniany, to będziesz się nim podobnie obsługiwać, mimo, że inny materiał.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedyś czytałam, że to racjonalizowanie własnej bierności, usprawiedliwianie przemocy wynika często z kultury chrześcijańskiej. Czcij ojca swego. Czcij matkę swoją. Bez względu na wszystko należy im się szacunek, zawdzięczasz im życie, ba, są tymi, którzy Cię bezwarunkowo kochali - i to jako pierwsi, bla bla...
    oczywiście, to nie wina samej kultury, to wszystko kwestia interpretacji, a ta interpretacja zazwyczaj nieszczęśliwie płynie od tych, którzy izolują się od życia rodzinnego wchodząc w stan kapłański, nie doświadczają na własnej skórze wysiłku budowania stałego związku, posiadania własnych dzieci i ich wychowania. To niezbyt dobrze, jak na kogoś, kogo stawia się w miejscu autorytetu w takich sprawach.
    Czasami nawet psychoterapeuci popełniają ten błąd, namawiają klienta, żeby przebaczył i zjednoczył się, bo tak będzie łatwiej. Autor artykułu twierdził, że to wynika z ich własnych kłopotów z wyrwaniem się poza tę krzywdzącą interpretację relacji rodzic-dziecko.
    Mamy to wyryte w tożsamości.
    A nic nie usprawiedliwia sprawców przemocy, ani tych, którzy wiedzieli i nie zareagowali

    i nic, absolutnie nic nie jesteśmy im winni tylko z racji statusu "rodzic"..

    OdpowiedzUsuń
  6. Judith Herman fajnie o tym napisała, chyba też w "Trauma and Recovery", nie pamiętam już polskiego tytułu. To ogólnie chyba patriarchalne, bo w Chinach, czy gdzie indziej też to jest, z tym "czcij matkę i ojca swego".
    Ale wiadomo, w katolickim kraju, jak Polska, ma to niewątpliwie wpływ.

    "namawiają klienta, żeby przebaczył i zjednoczył się, bo tak będzie łatwiej", taaa. To też chyba Herman napisała, próba wybaczenia, na siłę, czy namawianie do niej, to jakby dokonywanie po raz drugi gwałtu na ofierze. Bo dlaczego niby trzeba komuś coś wybaczyć, komuś, kto wyrządził nieodwracalne zmiany. Można przejść z tym do porządku dziennego, znaczy, olać, jak człowiek stwierdził, że już "temat przerobił".
    Przebaczanie na siłę wydaje mi się osobiście szkodliwe ;) Idę tu za głosem Herman ;)
    Psychoterapeuci, to też ludzie, mają swoją prywatną opinię, która nie zawsze pomaga pacjentowi.

    W Niemczech, czy w innych krajach, USA, jest sporo ewangelików, oni mogą się żenić i mieć dzieci.
    Celibat został między innymi wprowadzony po to, by chronić majątek kościoła przed rozdrobnieniem. To znaczy, by dzieci księdza nie dziedziczyły jego majątku. Czyli dla kasy, to samo w sobie mówi już o jego sensie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!