Zaplątany w niewidzialną sieć.

Rano obserwowałem jak mnie lęki duszą. Budzę się dosyć wcześnie, koło 5.30, albo czasami wcześniej, bo ptaki zaczynają chyba już koło 4.30 rozrabiać. O 5.30 wstaje współmieszkaniec, bo go złapało na trening i rano albo chodzi biegać, albo na siłownię, ale inną, tam, gdzie się wspina.

W każdym razie, pozbierałem się jakoś koło 7.30, tym bardziej, że w pokoju ciepło się robi, bo to na poddaszu. Na parterze z otwartą kuchnią i dużym tarasem robię sobie kawy, jem banana z orzechami i czuję, jak coś mnie zaczyna łapać. Jakiś taki lekki niepokój. Zamiast robić coś konkretnego, czytam w internecie, komentarze, w niemieckiej gazecie. Coś tam czasami napiszę, to znaczy, jakoś komentarz, choć ostatnio mi się nie chce. Myślę, że Niemcom odbija, z tymi uchodźcami, wojennymi i ekonomicznymi.

I czuję, jak mnie niepokój ogarnia. Trudno mi się na czymś skoncentrować. Niby przeglądam jakieś słówka, ale nie ma mowy o pisaniu pamiętnika. Zaczynam się pocić, czy przynajmniej robi mi się gorąco. Jem coś słodkiego, nie mam ochoty na normalne śniadanie. To pewnie pogarsza sprawę.
Jem parę owoców, przed telewizorem. Choćby dlatego, żeby nie pochlapać sokiem komputera. Wiem, że to wymówka.
Nie wiem, co ze sobą zrobić. Oglądam jakiegoś niemieckiego kabarecistę, na internecie. Też miał trudne dzieciństwo, dowiedziałem się wczoraj.
Wpadam na pomysł, żeby napisać do NB (narkotyk-B)
- Hej - piszę. Nie ma odpowiedzi.
- Hej. Pracuję i nie kontaktuję. - Otrzymuję jednak odpowiedź, po półtorej godzinie.
Wymieniamy po jednym, pół zdaniu.
- Ok - piszę na koniec. Tak przynajmniej myślę.
Po jakimś czasie przychodzi niespodziewanie wiadomość.
- Mam ochotę powiedzieć Ci mimo wszystko dobranoc. - Pisze NB. - Będzie na później. - Oba zdania zakończone "uśmiechem".
"Na później", bo to jak w piosence Dido, jak u mnie poranek, to u Niej noc.

Ta konwersacja z NB nie usunęła uczucia niepokoju. Jest mi przez go gorzej?
Ciągle nie umiem sobie znaleźć miejsca, czas ucieka mi przez palce.
Koło 13 udaje mi się wreszcie wyjść na basen. Przedtem są tam chyba jakieś aerobiki w wodzie. Wolałem nie ryzykować.
Trudno mi się wybrać z domu, gdy czuję taki niepokój, lęk. Jak kiedyś, w dzieciństwie, myślę sobie.
Każdy ruch wydaje się być trudny, powietrze jakieś ciężkie, trudniej mi się oddycha, czasami mam mroczki przed oczami, albo robię się zmęczony, śpiący.
Problemem staje się spakowanie torby sportowej. Nawet nie wiem na czym to polega, to trochę jakby coś hamowało moje ruchy. Tak, jakbym był w gęstej śmietanie, zalewającej nawet moje połączenia nerwowe.

Dotarłem na basen. Zaparkowałem nawet w cieniu. Odkryłem, że są tam zadaszone parkingi. To znaczy, niby wiedziałem o nich, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby ich użyć, od ponad roku. Może dlatego, że bywałem wcześniej, jak było pełno, albo dlatego, że dopiero teraz robi się naprawdę gorąco, a ja zostawiam laptopa w samochodzie. Po czymś takim widzę, jak ograniczona jest czasami moja perspektywa myślenie, czy postrzegania.

Miałem już na sobie kąpielówki, nie trzeba się było wiele przebierać, tylko zrzucić ubranie i schować je do schowka. Skropiłem się jeszcze wodą z prysznica, tym koło sauny, bo niby trzeba brać prysznic przed wejściem do basenem.
Wyszedłem na zewnątrz. Jak zwykle, niebieskie niebo, słońce. Zszedłem po schodkach do basenu, do pasa. Woda była w miarą ciepła.
Poczułem, jak mój niepokój gdzieś znika. Tak, jakby spływał wzdłuż moich stóp, rozpuszczał się w tej wodzie. Włożyłem żółte zatyczki do uszu i założyłem okulary do pływanie.
Basen jest mały, wąski, ale otwarty, śmigają nad nim jakieś jaskółki, czy coś. Przechyliłem się do przodu i pozwoliłem sile grawitacji zrobić swoje. Odbiłem się lekko i pozwoliłem unieść się wodzie. Zanurzyłem w niej twarz, wstrzymując oddech. Ten świat na zewnątrz przestał niejako istnieć.
Nawet już nie wiem jak przekroczyłem głęboką część brodzika i dotarłem do toru do pływania.
Zawsze zaczynam od żabki, jedną długość, mając twarz zanurzoną w wodzie, przyglądając się dnu. Przyzwyczajam się do tego otoczenia, jego temperatury.
Czuję drobne strumyki wody, kotłujące się na moich ramiona, przepływające między moimi palcami. Widzę parę bąbelków unoszących się ku powierzchnie.
Drugi tor zaczynam płynąć kraulem, starając się po prostu szybować, jak w powietrzu, przesuwać się między cząsteczkami wody. Jestem nieważki.
Nagle przychodzi mi do głowy NB, ale przeganiam tą myśl, a może przepływa ona po prostu koło mnie, jak jeden z zagubionych liści na powierzchni tego basenu. Za chwilę jestem znowu tylko ja i szum wody, przerywany odgłosami bąbelków powstających w czasie mojego wydechu.

Muszę pracować nad tą poranną fazą mojego dnia, gdy lęki oplatają mnie niewidoczną pajęczyną. Uczyć się tricków. Próbować przerwać te niewidoczne nici, oplatające mnie, znaleźć trochę swobody. Muszę sobie chyba jakiś plan opracować. Po prostu go w ciągu dnia zapisać, gdy mam do tego siłę. Jak na przykład teraz, gdy jestem w kafejce. Ale nawet teraz, gdy pomyślę o czymś takim, to czuję się jakoś nieswojo. Ale, nikt inny tego za mnie nie zrobi.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!