Wąż pod lodówką

Wyczytałem we wiadomościach, że komuś tam brązowy wąż zamieszkał w przestrzeni pod lodówką, w domku letniskowym. eastern brown snake (Pseudonaja textilis), czyli drugi pod względem jadowitości wąż. To w sumie zdarza się.
Ciekawe było wideo, na którym łapacz węży przychodzi do tego domu.
- Odsuńta się Państwo trochę z tą kamerą - mówi ten łapacz.
Więc właściciele poleźli z kamerą, pewnie komórką, za stół w drugim kącie kuchni.
- Tylko nie krzycz - słychać jeszcze, jak filmujący mówi, pewnie do żony.
Łapacz odsuwa tą lodówkę, zagląda za nią, a potem gołymi rękami wyjmuje tego wijącego się gada, trzymając go za ogon.
Wąż się miota trochę, facet opowiada coś tam, jakby siedział przy kawie w kafejce, równocześnie starając się go włożyć do worka, leżącego na podłodze.
Dodam dla przypomnienia, pod względem jadowitości drugiego, lądowego węża.
- Jezu, niech Pan go tylko nie upuści - słychać głos kobiety, która parę razy dzielnie coś tam tylko zduszenie wykrzyknęła.
Nie upuścił. Zapakował do wora i tyle. Koniec imprezy pod lodówką.
Potem na innym filmiku ten łapacz pokazuje, jak już ten wąż złożył jaja.
Gdyby go wtedy gdzieś wypuścił, to wąż pewnie by zginął, mówi. Bo był w ciąży, cza jak się to u węży nazywa.
Dobrze, że właściciele łeb zauważyli, jak się waż wychylił, żeby zobaczyć kto w gości przyszedł.

Kumpel mi się przypomniał, on, jak inni myszki, czy chomiki, to miał węże. Jeden jadowity go nawet dziabnął, ale się rodzicom nie przyznał. Miał wymioty i takie, ale przeżył. Pewnie nie chciał, żeby mu jego ulubieńców zabronili.
Nie muszę dodawać, że facet był trochę odjechany. Z takimi czasami dobrze się niestety dogaduję.

Komentarze

  1. Koszmaar! Mnie się kiedyś Australia marzyła - a bo wombaty i kangury, słońce, piękne krajobrazy i mili ludzie, czyli tak "po wierzchu". Dzisiaj jakoś bardziej zwracam uwagę na takie właśnie sytuacje jak z tym wężem, albo że facet wrócił do domu i na ścianie zewnętrznej siedział taki ogromny jaszczur. Nie weszłabym do tego domu więcej, brr. A pająki to już koniec, to już szczyt szczytów. W akademiku miałyśmy ostatnio takiego na 5cm może, tylko ze strasznie grubymi nogami. I trochę nam zajęło żeby się przełamać i go złapać i wyrzucić. Towarzyszyło mi wtedy takie uczucie, jakby on w każdej chwili czaił się do skoku na mnie. Brr.

    OdpowiedzUsuń
  2. Węże to tylko w lesie widziałem. One poza tym, to raczej uciekają, chyba, że jakiś pyton, temu to wszystko jedno.
    Kiedyś chciałem takiego pogłaskać, ale kupa dzieciaków przy nim była, zdjęcia mu każdy robił :)
    W sumie, to potem obejrzałem parę filmów o anakondach (których tu nie ma), taki pyton nie jest jadowity, ale potrafi użreć, jak mu się coś nie spodoba ;)

    Pająków, dużych, tu raczej nie widzę. Był okres, że gekonów było więcej. W parku są jaszczury, takie może pół metrowe, niektóre mniejsze, niektóre większe.
    Myślę, że w mieście, to raczej taka sama szansa na spotkanie czegoś takiego jak w Polsce.
    Ale na pewno bym nie wszedł do nieznanego jeziorka. Nie ma mowy ;)
    Czasami kogoś rekin dziabnie, ostatnio facetowi stopę zranił. Ale myślę, że łatwiej w Polsce zginąć w wypadku samochodowym, niż tu być ugryzionym przez rekina. A ludzi naprawdę masami w wodzie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!