Owinięta tapem stopa

Byliśmy dzisiaj na łódce. Katamaran, niby, to był. To znaczy, nawet podnieśli mu przedni żagiel, ale na miejsce koło wysepki dopłynęliśmy na silniku.
Wszystko było pięknie i dobrze, trochę prób na desce, na której się stoi i wiosłuje. Spróbowałem raz, nie wpadłem do wody, więc zostawiłem to innym, bo ludzie się rwali do tego, dzieciska też były.
Na brzeg dopłynęliśmy pontonem, na małym silniku, może z 50 metrów było, choć trochę prądu, bo przypływ był.
Jak mieliśmy wracać, to chciałem zrobić jak Japończyk, który z nami był i popłynąć do łódki. Na ostatnim kroku, gdy już się chciałem położyć na wodę nadepnąłem na coś szpiczastego.
Już nie pamiętam co sobie pomyślałem, ale miałem wrażenie, że sobie trochę stopę nadciąłem. Rzeczywiście, trochę z niej kapało, ale popłynąłem do łódki.
Tam kapitan, jego zastępca i jeszcze jeden facet po kolei obejrzeli moją stopę. To znaczy, w odwrotnej kolejności.
Wszyscy stwierdzili, że nie trzeba szyć. Pomoczyłem wodę w tej mało przezroczystej wodzie. Nawet mi do głowy nie przyszło, że się może jakiś rekin zjawić.
Kapitan dał mi papier kuchenny, żeby to wysuszyć, a potem wziął jakiś kawałek opatrunku, przyłożył i taśmą izolacyjną stopę mi mocno owinął. To samo zrobił z palcem u drugiej nogi, bo też go sobie trochę ciachnąłem.
- Lekarzem kiedyś byłem - powiedział, owijając mi to.
- Chyba elektrykiem - powiedział ten drugi facet - gdy się tak tej technice owijania przyglądam.
Dopiero potem się kapitan przyznał, że jako rzeźnik kiedyś pracował, ciął się co chwilę, więc to po prostu owijali tapem i jechali dalej z tym koksem. Interes z łódką ma dopiero od 1,5 roku, ale mówi, że spoko idzie.

Dobra, po łódce poszliśmy na kawę, potem na kolację do Chińczyka, bo to była grupa Azjatów, czyli 2xTaiwan, 2xMalezja, Japonia i ja.
Jak wróciłem do domu, to naciąłem trochę ten "opatrunek", bo mnie mały palec bolał, tak miałem to pościskane.
Nie mam zamiaru teraz tego oglądać, niech sobie to tak pobędzie, do jutra, jutro zobaczę. Tym bardziej, że nie mam w domu żadnej maści, tylko antybiotyk.
A za dwa tygodnie zawody. Trudno, pójdę jutro na kort, ale się nie będę ruszał.

S, ten jeden kumpel z grupy, zapytał, gdy byliśmy na tej kawie, jak mi pisanie idzie.
- Powoli, bardzo powoli - mówię, siorbiąc moje cappuccino.
- To ile czasu dziennie piszesz - pyta on, chłepcząc swoje latte, czy co to było.
- Tak ze 20 minut - odpowiadam, patrząc trochę ukradkiem na przechodzące piękności.
- Eeee, tak to nigdy nie skończysz - mówi S.
- Też tak mówię - odpowiadam.
- Musisz z 5 godzin dziennie pisać, zastanawiać się nad konceptem, tematem - mówi powoli S.
- Pracuję w tym kierunku - mruczę pod nosem.
- Wiem, to nie takie proste, pisać - mówi S - AM były szef też pisał, o swoim ulubionym ptaku - S coś tam dalej opowiada.
- Teraz to każdy pisze - mówię. Widząc podniesione brwi S dopowiadam - dobra, 50% ludzi.
Z S mam grać na zawodach. Wszyscy się martwią, czy będę w stanie.
- Potejpuję - mówię, czyli owinę tejpem.
Dzień z moimi Azjatami jest przeważnie bardzo długi, tak, że w domu jestem dopiero krótko po 20, mimo, że wyszedłem z niego już ok 9.15.
Fakt, muszę się wziąć trochę za to pisanie. Skończyć to. Szkoda życia.
Idę dzisiaj wcześniej spać, może się lepiej wyśpię.

Coś sobie dzisiaj słucham Bacha, jak jestem w domu. Preludia i Fugi, to mnie chyba uspakaja.

Komentarze

  1. Dobrze, że nie trafiłeś nogą na jakieś trujące zwierzątko czy roślinę. Z takich co to noga puchnie jak szalona i trzeba amputować :P

    Spędzasz dużo czasu z ludźmi, widzę. Czy to przychodzi Ci łatwo, spontanicznie?
    Dużo to oczywiście pojęcie względne, ale ja jak tak się izolowałam przez ostatnie miesiące, to teraz mam głód ludzi, ale mam trudności z przekroczeniem bramy "z powrotem". Opory i takie inne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ano, są takie różne zwierzątka, ale to wtedy kapitan by nas tam nie wysadził, choć przed tymi muszlami nie ostrzegał. Grrrr....
    Nie spędzam tak dużo czasu z ludźmi, na sporcie ze dwa razy w tygodniu. Lubię soboty, bo wtedy idziemy na kolację i trochę się szlajamy, ale nie za długo. Tyle mi wystarczy ;)
    Po takich całodziennych eskapadach, w grupie, czasami potrzebuję jednego dnia odpoczynku. Myślę, że nie jestem aż tak bardzo towarzyski :)
    Niezależnie do tego, uważam, że powinno się wychodzić gdzieś, dlatego chodzę do kafejki, gdzie już obsługa zna moje imię ;)
    Myślę, że człowiekowi dobrze robi, jak popatrzy trochę na innych, tym bardziej ładne istoty, które latem nie mają aż tak za dużo na sobie. Myślę, że w Europie ludzie się tak kuso nie ubierają ;)
    Tu większość w klapkach, jak na plaży, część też może w butach na wysokich obcasach, niektórzy bardziej elegancko, niektórzy zupełnie byle jak.
    Jak się idzie do kafejki, można sobie siorbać kawę, albo pić ją bez siorbania, czytać sobie, czy pisać, to takie coś pośredniego, między byciem samemu w domu, a rzuceniem się w wir towarzystwa :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!