Rutyna w chaotycznym życiu. Koncentracja.

Wczoraj grałem z S, tak sobie trenowaliśmy. Jedną grę wygrałem, drugą, po jakiejś tam przerwie przegrałem, dosyć wysoko. Pomyślałem, że to kwestia koncentracji, a może nie byłem zadowolony, bo tak źle mi poszło, w każdym razie graliśmy jeszcze raz.
Nie zmieniłem strony boiska, żeby pozostać w tych samych warunkach, bo w zależności od strony oświetlenie jest czasami lepsze, a czasami gorsze.
Chciałem, żeby było tak samo, te same warunki.
Tym razem, to ja dosyć wysoko wygrałem.
Te same warunki, on bardziej zmęczony, zdekoncentrowany, jak bardziej skupiony na grze i zupełnie inny wynik. Po prostu wszystko mi wychodziło, wiadomo, prawie, że.
Parę dni temu podobna sytuacja, ćwiczyłem sobie coś tam na punkty z żoną S, które jest w niektórych rzeczach lepsza ode mnie. Przegrałem. Ona mnie opieprzyła, że się nie staram, że mam się szybciej ruszać. Jak sama powiedziała potem, straciła przez to koncentrację, w każdym razie, to tym razem ona nie miała szans.
Jak już przy tym jesteśmy, to znowu dwa dni temu, na treningu. Czułem się jak kaczka nad jeziorem, którą odstrzeliwują. -- Po co to wszystko, i tak się nie poprawiam -- przechodziło mi przez głowę. -- Za stary już jestem na to.
W pewnym momencie trener zwrócił mi uwagę, że mam się przygotować, jak wiem, że przeciwnik będzie atakował, skoncentrować. Nagle okazało się, że wcale nie jestem kaczką i że świetnie mi idzie.
Wiem, że jak się skoncentruję na zawodach, wtedy gram dużo lepiej. Nie wiem wprawdzie jaki jest stan gry, tak jestem skoncentrowany, ale różnica jest spora.

Dlaczego to tu wspominam. Podobnie myślę działa to, gdy próbuję walczyć z lękami. Lepiej się skoncentrować na tym co robię, uwierzyć, choć na moment, że to ma sens, wtedy wynik jest inny, niż gdy tak po prostu coś robię, uciekając od razu, bo mnie lęk dusi.Zauważyłem, że zrozumienie tego, co się ze mną dzieje ułatwia mi pracę nad samym sobą, a tym samym moje życie.
Kiedyś bywało, że byłem zmęczony, piłem kawę za kawą, herbatę za herbatą i nic z tego nie wychodziło. Nie byłem w stanie nic ruszyć. Dostawałem może jeszcze aftów, czy coś.
Teraz, gdy ma taki dzień, to sobie świadomie odpuszczam. Staram się może zrobić jakiś drobiazg, ale bez większego stresu. Czasami uda mi się więcej zrobić, zaczynając od drobiazgu, niż kiedyś.
Za to staram się robić codziennie małe rzeczy. Trenować walkę z lękami, z przeszkodami, blokadami. Także cieszyć się, że coś tam zrobiłem, choć mi to z trudnością przychodzi.

Codziennie rano staram się medytować, bo tego też się trzeba uczyć i to ćwiczyć. Wiem to z przeszłości, bo już kiedyś miałem takie okresy. Medytacja, to może za dużo powiedziane, ale siedzę sobie z zamkniętymi oczami, starając się skupić na oddechu, na tym, żeby był powolny. Pozwalam moim myślom przelatywać przez głowę, jak to się mówi. Wiadomo, nie jest tak, że nic nie myślę, raczej uciekam myślami gdzieś daleko, z dala od przyziemnych problemów. Wtedy te problemy znikają z pola widzenia, albo stają się małe.
Oczywiście, mam momenty, że jestem niespokojny, ale ileś tam minut tak zawsze wysiedzę. Ma taką dawkę, którą zawsze dam radę zrobić.
Ktoś może zapytać, po co "medytuję", co mi to daje.
Myślę, że jak z każdym ćwiczeniem, bo mózg też jest w pewnym sensie mięśniem, wyrabia się pewne przyzwyczajenie, pewna rutyna. Gdy jest mi potem źle, to łatwiej mi potem do tej rutyny wrócić.
Trudniej się takich rzeczy uczy, gdy jest się w dołku, wtedy nie ma na to energii, takie jest moje zdanie. Łatwiej, gdy robi się to codziennie, małe dawki, takie, żeby dało się to robić codziennie. Naprawdę codziennie, nie "prawie, że codziennie". W moim przypadku to "prawie, że codziennie" przetwarza się w "dziś nie, ale jutro za to...".

Idę zaraz na paletki, to też mi dobrze robi, pobyć wśród ludzi, taka rutyna, w moim niepoukładanym życiu, albo niepoukładanych emocjach.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!