Wychodzenie z domu

Dżi nie ma przez najbliższe dwa tygodnie, jedzie do Nowej Zelandii, pewnie z chłopakiem. Potem wraca do Chin. Wymieniliśmy się numerami, w sumie, to nie wiadomo po co. Może dlatego, że graliśmy razem parę razy, bo ona by pewne siedziała tylko, a przynajmniej przez większość czasu. Nie wygląda na to, że super szybko nawiązuje nowe znajomości, ale może się mylę. Wiem, że wstydzi się, że tak słabo gra i dlatego nie chce nikomu psuć gry.
Mnie się podobało, bo liczyliśmy sobie nawet po fińsku. Całkiem sympatycznie.
W każdym razie, ma zamiar przyjść jeszcze pograć raz, czy nie wiem  ile razy, przed wyjazdem, ale znając życie, to może do tego nie dojść.
Napisałem jej krótką notkę, nie odpowiedziała. Trudno, myślę sobie, ale miło ją było spotkać. To tak, jak wtedy, gdy zobaczy się ślicznego motyla na kwiecistej łące. Człowiek się pozachwyca, ale wie, że to tylko moment. Mimo wszystko, miłe wspomnienie pozostaje.

Siedzę w kafejce, próbuję pisać tą ch..ą książkę Wiem, to moja bariera w głowie bo mógłbym napisać kto wie co.
Pisanie tej książki jest po prostu bardzo wkurzające, delikatnie to ujmując.

Byłem w chińskiej części miasta, niedaleko mnie spotkałem tam dwójkę murarską, próbującą mnie wciągnąć w sprzedaż super, ale naprawdę super jedynych dodatków do żywności.
W każdym razie,  po tym spotkaniu chciałem się rozejrzeć po tej dzielnicy, to znaczy, tym sklepowym dystrykcie. To jak labirynt, można się pogubić, dokładniej mówiąc, nic nie znaleźć. Zanim trafiłem do kafejki, gdzie miałem spotkanie, obszedłem tą budowlę wkoło. GPS pokazywał "to tutaj", "no kurna tutaj", a ja widziałem tylko jakiś betonowy blok z parkingami, na dole i górze. Okazało się, że to nie tylko parkingi i basen, czy kto wie co tam jest, ale na pierwszym piętrze, jak się wejdzie po schodkach, to jest małe centrum.
Dobra, więc chodzę potem po tej dzielniczce i ciągnie mnie w stronę kafejki, "Hanna" stało na tabliczce, wskazującej na ciemne wnętrze jakiegoś budynku. Przeszedłem koło tego, w drodze powrotnej stwierdziłem, że nie mam czasu na kawę, więc minąłem ją. Na koniec wróciłem się jednak, po 10 metrach i wszedłem do tego bunkra. Wszystko tam jakieś takie betonowe. Kafejka jak kafejka, zobaczyłem i już wychodzę innym wyjściem jak nagle kątem oka dostrzegam kogoś niby znajomego, a niby nie.
Na wszelki wypadek wlepiam się dłużej, idąc na ryzyko, że ktoś stwierdzi, że czegoś chcę, coś mi odbiło. Na szczęście okazuje się, że to G, która akurat ze swojego biura wychodziła. Nie muszę dodawać, że G mi się podoba. Widziałem ją w zeszłym tygodniu po raz pierwszy od paru miesięcy, bo sobie uszkodziła kostkę. Zaniosłem ją wtedy do samochodu kumpla.
Tak sobie pomyślałem, że gdybym wierzył w telepatię, to byłby to dowód na jej istnienie, ale, że nie jestem pewny, czy coś takiego jest, to po prostu miłe spotkanie. Polazłem z nią by kupić zupkę jej szefowi. Niestety musiała wrócić do pracy. Ta, ma chłopaka, a na hali sportowej jakoś atrakcyjniej wyglądała, tak między nami. Dżi ona nie przebije, ale to po prostu dowód na to, że jak człowiek z domu częściej wyjdzie, to więcej ludzi spotka. Nobla za to mi nie przyznają, myślę sobie.

Biały lis

Komentarze

  1. Mnie ten argument nie zachęca - więcej ludzi. Ale Ty... Zdaje się, że rzeczywiście potrzebujesz tej kobiety. Powiedziałbym nawet, że na gwałt. ; )

    OdpowiedzUsuń
  2. Zachęca nie zachęca, ale też byś z kimś chciał być. Nawet niedźwiedź brunatny chce, choć tylko raz do roku :P
    Więc kontaktów z ludźmi się nie obejdzie ;)
    Zdjęcie z lewej, to jak Ona mniej więcej wygląda, z prawej masz lisa, żeby Ci się nie nudziło oglądanie :P
    W jednej z chińskich legend występuje jedna z wróżek jako biały lis czy coś. W każdym razie istnieje nawet film o takim tytule ;)
    Tej, czy nie tej... Ty to akurat nikogo nie potrzebujesz :P Kocioł garnkowi...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!