Do roboty

Nie chce mi się coś ostatnio chodzić do roboty. To lenistwo, po części spowodowane świętami, nowym rokiem, obżarstwem i dodatkowym sadłem na brzuchu. To znaczy, może się tak nie obżerałem, ale w związku z tym, że hale sportowe były zamknięte i ciągle są, zamiast skakać sobie jak konik polny na wiosnę, siedziałem w domu i dezintegrowałem zapasy z szafek i lodówki.
Poza tym, to jest ciemno jak wstaję. Dzisiaj kropiło. I tak, że nie ma mrozu, bo wtedy jeszcze mniejsza przyjemność jazdy rowerem.

Mój sąsiad, rencista, od lat, choć może niewiele starszy ode mnie.
- Co robisz cały dzień - zapytałem go niedawno - pracujesz też coś?
- Coś ty, przecież jestem na rencie - odpowiedział zdziwiony.
Uśmiechnął się trochę krzywo.
- Pracuję nad sobą - dodał niby żartobliwie.

On jest na rencie, bo ma lęki, trudno mu wyjść do ludzi. To znaczy, chodzi do parku, chyba, w każdym razie, to chodzi do piekarni na śniadanie, czy coś. Ma w miarę porządny samochód, ale to może jeszcze z czasów jak pracował. Niedawno kupił sobie duży telewizor, co w sumie też nie jest ani niczym nadzwyczajnym, ani drogim.
Nie wiem, czy mu zazdroszczę, tego siedzenia w domu. Ja to bym chyba zupełnie zgłupiał.
Ciekaw jestem co on robi żeby swoją sytuację zmienić. Mówi czasami, że akurat jedzie na autostradę, żeby poćwiczyć, pewnie jakąś interakcję międzyludzką.
Z sąsiadami ma dobre kontakty, zna sporo osób. To bierze się po części z tego, że pali przed klatką schodową, więc można do niego zagadać.
Czy on ma jakąś motywację, żeby swoją sytuację zmienić? Z jednej strony pewnie tak, z drugiej, to chyba nie. żeby coś zmienić musiałby złapać lęki za rogi, co związane jest ze sporym wysiłkiem.
I gdy uda mu się niektóre problemy przezwyciężyć, to musi do roboty. Czy nie prościej jest trochę się tylko wysilać, ale żyć sobie, tak jak się żyje, pod płaszczykiem tego, że człowiek się stara, ale nic nie wychodzi? Nie mówię, że robi on to zupełnie świadomie. Problem z lękami polega na tym, że kierują one człowiekiem na poziomie emocji, nie logiki.

Ja za to, też uciekam, wiadomo, ale powoli przyzwyczajam się do tego, że codziennie coś tam popiszę, w moim pamiętniku. To znaczy, ze stoperem w ręce tą samą dawkę. Mam zegarek w komputerze, który mi odlicza czas, ale lata temu, gdy musiałem coś zrobić, to faktycznie włączałem stoper, albo patrzyłem na zegarek. Taki count down w komputerze jest jednak lepszy. Gdy wiem, że jeszcze się tylko 5 czy 10 minut muszę pomęczyć, to łatwiej mi to wytrzymać.
- Dasz radę biec przez pół godziny, więc nie dasz rady wysiedzieć na krześle? - pytam sam siebie czasami, choć ostatnio już rzadziej. Coraz łatwiej mi po prostu siąść sobie i pisać, choć czuję się niespokojny, czy pospinany, albo trochę się duszę. Na to ostatnie pomaga powolne oddychanie.

Komentarze

  1. Poćwiczyć interakcję na autostradzie?! Ale że jak - ćwiczy spojrzenia do innych ludzi w pojazdach obok, czy jak? Nie rozumiem :)

    A jeśli chodzi o motywację - musi ona wypływać z samego potrzebującego, ale tak naprawdę - nie tylko wystarczy mówić czy pisać - ale trzeba tego dokonać. Hmm, czasem nawet z olbrzymią pomocą innych nic z tego nie wychodzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nie wiem, co z tą autostradą, muszę się go przy okazji zapytać, może po prostu przebywanie za domem?
      Wiadomo, trzeba coś robić, bo samym gadaniem to raczej wiele się nie zmieni, nie licząc wyjątkowych przypadków. To jak z ludźmi, którzy chcą stracić na wadze i zaczynają od tego, że to genetyczne, że mają "grube kości". Siedzą na kanapie i wcinają, czekając, aż jakaś dieta cud za nich się porusza. ;)
      Jak się samemu nic nie robi, to mało co z tego wyjdzie, jak z nauką języka. Nikt tego nikomu do głowy młotkiem nie wbije.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!