Po prostu wyżej, "Free Solo"

Właśnie pogadałem z Blondi, która się lepiej ode mnie wspina. Nie wiem, czy to, czy może kawa, poprawiła mi humor. Kończy mi się zlecenie, już mi powiedzieli, że potrzebują mnie tylko do końca maj, może jeszcze potem z miesiąc, dwa, bo znaleźli zastępstwo dla mnie. Jestem więc lekko w szoku. Pierwszego dnia czułem silny niepokój, bo powiedziano mi to w czwartek. Teraz powoli wraca normalność. Rano jestem może zestresowany myślą, że koniec roboty, ale z drugiej strony, to na tym polega moja praca. Jestem wynajmowany na czas, w tej firmie byłem przez ponad dwa lata. Przedtem, zanim sam się nie zmyłem, też ponad dwa lata chyba.
Zastępują freelancerów pracownikami na stałe. Głupio mi tylko, że mnie jako pierwszego wymieniają, z mojej grupy, ale, takie życie. Tak sobie myślę, że mój stres związany jest z tym, że nie wiem co ze sobą zrobić i pewnie z tym, że coś się znowu zmieni. Proponowali mi, że mnie zatrudnią na stałe, bo to z wymianą freelancerów mają odgórnie, ale nie chciałem. Gdyby robili coś, co mnie naprawdę fascynuje, to bym został, nie patrząc na kasę, ale tak nie jest.

Idę dzisiaj do kina, z Blondi. Już mieliśmy w zeszłą środę iść, ale ona musiała do innego miasta wyjechać. To film o wspinaczce, "Free Solo". Facet wchodzi, bez zabezpieczenia, na 1000 metrową ścianę w parku Yosemite, El Capitan, nazywa się ta ściana. Ludzie czasami potrzebują dwóch dni, żeby ją pokonać, bo wiadomo, z zabezpieczeniem trwa to dłużej. Wiadomo, rekordowo, z niby zabezpieczeniem pokonują ją w 5 godzin chyba, czy coś. Ostatnio poleciało tam dwóch chyba, w zeszłym roku, czy jakoś tak.
W każdym razie, to widziałem ten film już w środę, ale idę jeszcze raz, bo chcieliśmy go razem z Blondi obejrzeć, bo się razem wspinamy, choć rzadko.
Uważam, że to jeden z lepszych filmów dokumentarnych, dla mnie, który się czasami wspina. Bo wiadomo, człowiek pyta się, dlaczego ktoś próbuje wejść na jedną z trudniejszych ścian. Jest ona trudna nie tylko ze względu na stopień trudności, 5.12d, czyli coś koło IX w UIAA. Ja, jak się częściej wspinam, wdrapię się może na VII. Problem w tym, że ta ściana ma koło 1000 metrów wysokości. Jest dosyć pionowa, nie licząc może paru przewieszek.
No właśnie. Ten Alex Honnold porównywał podejście do takiej wspinaczki, jak podejście samuraja. Trzeba niektóre rzeczy wykonać perfekcyjnie, bo inaczej, to poleci się. Nie chodzi o pytanie "po co". Tak już po prostu jest, człowiek dąży do wykonania czegoś perfekcyjnie. U niego miało to podłoże w dzieciństwie, wiadomo, albo i nie wiadomo. I znowu wychodzi, że dzieciństwo jest ważne

Idę zaraz na targ, potem na paletki, poćwiczyć niektóre uderzenia. Wczoraj przegrałem wszystkie mecze, grałem z jednym Indonezyjczykiem. On wcale nie jest taki dobry, bo już z nim wygrałem, grając pierwszy raz, ale ja byłem po godzinnym treningu fitness. Takim, z pchaniem skrzynki, skakaniem przez skrzynki, ławeczki i inne takie. Nie przejąłem się specjalnie tym, że przegrałem, z kretesem, staram się uczyć kontrolować samego siebie, gdy gram, myśleć o oddychaniu, o tym co robię. Myślę, że jest lepiej niż kiedyś, choć się jeszcze stresuję.
Ten Alex Honnold też się stresuje, bo ma trochę Aspergera, czy coś, ale walczy z tym, ćwiczy.
Czyli znowu, jak się coś ma, to można się temu poddać, albo próbować coś z tym robić.

Komentarze

  1. To może będą zmiany na lepsze? (te w pracy). Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może na lepsze, może na gorsze, a może pozostanie jak jest ;) Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Tak myślę, że oglądałam ten film, ale nie pasuje mi imię bohatera. Sprawdzam, sprawdzam i jednak oglądałam coś podobnego, acz innego, ale również polecam
      www.filmweb.apl/film/The+Dawn+Wall-2017-804966
      Ta sama góra, chyba się na nią uwzięli ;)

      Usuń
    3. To chyba ta sama ściana, ale inna droga. Honnold robił "Freeclimber", czy jakoś tak się ta droga nazywa. Oni robili inną, trudniejszą. Na tą górę się wielu uwzięło, bo jest ona unikatowa, w miarę, w USA. Ten bohater, to dobry kumpel Honnolda.

      Usuń
  2. Teraz tak czytam, że bez zabezpieczenia to faktycznie bez zabezpieczenia :D nooo mając w głowie poprzedni film to uważam to za delikatnie mówiąc nierozsądne. Przecież tu nawet nie chodzi o jego wyszkolenie, trening i umiejętności, a czynniki całkowicie niezależne jak nie wiem, mocniejszy wiatr, czy nagłe oderwanie się skały mogły spowodować, że spadnie. To jak granie dla sportu w rosyjską ruletkę. Dla mnie mocno dziwne. Dobrze, że mu się udało (tak zakładam, skoro powstał film) ale to głupota.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy tao jak rosyjska ruletka, chyba nie tak do końca. On się przygotowywał do tego latami i znał na pamięć każdy ruch, każdy chwyt, którego chciał użyć. Obejrzałem kawałek tego filmu, który wspomniałaś. Myślę, że ten "Free Solo" to coś trochę innego. Fakt, on świadomie ryzykuje, ale jest w pewnym sensie perfekcjonistą. Pytanie, czy narciarze, jadący 100 km/h, czy jacyś inni, którzy skaczą na motocyklach, nie ryzykują podobnie? Czy głupoty, czy nie, to pewnie kwestia podejścia, może także podejścia do życia. Faceci częściej umierają robiąc "głupoty". On też w tym filmie tłumaczy trochę, dlaczego robi, to co robi. Na tej ścianie wspina się od lat i latami ćwiczył na niej. Raz próbował, ale nie czuł się w formie, więc dał sobie spokój, po roku spróbował ponownie, mówię, o próbach solo, bo ćwiczył przedtem z liną, jak widać, do perfekcji. Jak mówię, on wspina się łatwiejszą drogą niż ci z tego filmu. Uważam, że warto ten film obejrzeć. Choćby po to, żeby może lepiej zrozumieć po co ludzie takie rzeczy robią. Ja osobiście nie nawał bym tego głupotą, ale to moje zdanie, każden jeden ma swoje i dobrze, że tak jest :D

      Usuń
    2. Racja głupota to za ostre słowo. Tamci też latami się przygotowywali więc rozumiem, chodzi mi o podkreślenie faktu, że nawet jeśli osiągnie stopień perfekcji mistrza Yody to może po prostu oderwać się kawałek skały spod palców i leci. I ten psikus natury jest dla mnie rosyjską ruletką, całkowicie niezależnym od jego umiejętności. Nie mógł iść ze spadochronem? ;p

      Usuń
    3. Tak do końca, to nie wiem. Nie wiem na ile on sam potrafi ocenić ryzyko, sam też tak mówi. Możliwe, że to też pytanie na temat celu życia. Dążenie do perfekcji, do jakiegoś celu, choćby abstrakcyjnego dla innych, mogącego się skończyć śmiercią. Jego ojciec zmarł w wieku 50-paru lat. Czy warto żyć krócej, ale z pasją, czy może lepiej żyć dłużej, nie robiąc tego, co człowieka naprawdę fascynuje? Gdyby tak myślano, to do dzisiaj by pewnie Ameryki nie odkryto, bo to niebezpieczne, płynąć statkiem w nieznane.
      Wiadomo, ja mam pewnie trochę inne podejście, bo nie zależało mi na życiu, długo, teraz, to uważam, że szkoda by umierać, ale życie, dla samego życie, jest po prostu jakimś tam wyborem.

      Usuń
    4. Całkowicie się z Tobą zgadzam, ale też się nie zgadzam :D oczywiście, że takie życie dla życia, prowadzenie pustej egzystencji jest po prostu smutne- choć myślę że wielu by się nie zgodziło, bo ludzie tak żyją i są szczęśliwi. Pasja, hobby, zainteresowania to najlepsza ucieczka od zwykłej codzienności, od tego żeby po prostu nie dostać na łeb. Tylko, że pasja nie może stać się obsesją. Uwielbiam ludzi z pasją i szanuje w równym stopniu człowieka, który buduje z zapałek Gwiazdę Śmierci jak i się wspina na mordercze góry. Dla mnie czyn, który zrobił ten człowiek jest wielki, ale tak jak napisałeś miał problem z oceną ryzyka i tu jest ten szkopuł, w którym ja upatruje problem.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!