Plastyczny mózg

Jestem na kawie w hali wspinaczkowej, to znaczy, tej do bouldern. Jest na czym oko zawiesić, muszę powiedzieć, choć przeważnie to młode niewiasty, w sumie, to ja się starzeję, w szybkim tempie, rok po roku. Po dwóch godzinach tego bouldern, bo tego się wspinaczką nie nazywa, mam tak ściorane opuszki palców, że moja komórka nie rozpoznaje moich linii papilarnych, muszę kod wrzucić.

Czytam dalej tą książkę, o mózgu. W sumie, to wiem o tym, ale często muszę sobie to przypominać, że mózg ludzki jest dosyć plastyczny. To znaczy, pewne "wyuczone" rzeczy mogą się zmienić, albo możne próbować je samemu zmienić. To nie takie abstrakcyjne. Wiadomo, że ludzie się zmieniają, "on był kiedyś inny". Można się zmienić w bardziej radosną, albo ponurą stronę.
Jakie to ma znaczenie, gdy świat jest do niczego, a ludzie to już w ogóle?
Kiedyś przyszło mi do głowy, że chciałbym być ekstrawertykiem, bo tacy mają łatwiej. Po co to robić, jak świat jest do niczego? żeby było łatwiej.
Co dzieje się, gdy człowiek potrenuje coś tam, jakieś sztuki walki, czy inne. Nagle niektóre miejsca przestają wydawać się tak niebezpieczne, szczególnie wtedy, gdy wiadomo, że w razie czego, to można kopnąć kogoś w głowę, albo przynajmniej w jajka, czy coś. Ja to jestem za słabo porozciągany, żebym umiał w głowę kopnąć.
Nie wiem, czy wspominałem, ale w zeszłym tygodniu, czy kiedyś, zatrzymało mnie na chodniku dwóch wyrostków, jeden trochę ciemnoskóry. To znaczy, nie chcieli mnie przepuścić. Nie dało się z nimi dogadać, jak to z takimi testosteronem naładowanymi osobnikami, w tym wieku. Mimo, że był znak, że rowery mogą tam jechać po chodniku, coś tam się czepiali. Jeden większy, ten lekko ciemniejszy, coś tam wspomniał, że gdzieś tam rowerzysta najechał na dziewczynkę, czy coś. Drugi mnie zaczepiał, dotykając mojej sportowej torby i ogólnie, próbując mnie trochę od tyłu podejść. W środku dnia, w środku miasta. Jak ten Ciemniejszy palcem mi zaczął przed nosem machać, za czy nie przepadam, złapałem go za niego. Palec można bardzo łatwo złamać, czego mu nie zrobiłem. 
Pogadaliśmy trochę, ja próbując się opędzić od tego głupszego. Na koniec pożegnali się, podając mi rękę. Nie wiem,czy coś jarali, czy nie. Myślałem sobie, że następnym razem chyba nie będę z nimi dyskutował, tylko dam może z plaskacza, albo coś innego i zobaczymy co się będzie działo.
Problem tylko w tym, że jak się ktoś przewróci, tracąc przy tym kontrolę, to może sobie nieźle łeb rozwalić. W Australii były ostatnio przypadki, że komuś dali w twarz, tamten poleciał na beton i się więcej nie obudził. Gdybym był bez roweru, to byłoby pewnie prościej. Ogólnie, to jak młodocianym da się w makówkę, to wyjdzie się na mało socjalnego, bo to "dzieci", choć oni mieli pewnie koło osiemnastki.
Tak mi to przyszło do głowy, bo pewnie gdybym kiedyś zupełnie nic nie trenował, to może bym się wystraszył, uznałbym sytuację za niebezpieczną, co potwierdziłoby może moją opinię, że świat jest nieobliczalnie niebezpieczny.
Podobnie z depresją. Jak się takie coś ma, to człowiek nie ma motywacji, często. Po prostu jej nie ma i tyle. Nie potrafi sobie wyobrazić, że mógłbym ją mieć, więc nie pracuje nad próbą zmian swoich prądów w mózgu. Wiadomo, jak nic się nie da to się nie da, więc po co coś robić.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!