Chińskie kabarety

Oglądam sobie te chińskie kabarety. Niektóre są bardzo fajne, takie, normalne, aktorzy grają tak, jak wszędzie w kabaretach, które mi się podobają, niezależnie od tego, czy to polski, niemiecki, czy amerykański. Niektórzy są w każdej roli dobrzy i można się pośmiać, albo czasami popłakać, bo bywa też smutno.
Z drugiej strony bywają też inne przedstawienia, takie, że nie da się patrzeć. Wiadomo, przeszkadza mi też bariera językowa, ale czasami mam wrażenie, że oni uważają, że im coś głupsze i głośniejsze, tym bardziej dowcipnie. To chyba jednak międzynarodowe, bo znam też takie europejskie rzeczy.
Inna sprawa, to bicie mężczyzn. Nierzadko jakiś facet dostaje w twarz, na tym kabarecie, czy jest czymś tam walnięty. Człowiek się już od tego odzwyczaił, żeby ludzi, tak po prostu bito, a publiczność się śmiała.  Chyba za bardzo przesiąknąłem tą poprawnością polityczną.
Co jeszcze, co w sumie znam z chińskich filmów, śmierć nie jest niczym niecodziennym, główny, czy poboczny bohater jest czasami figurą tragiczną. W tych kabaretach czasami nie ma cacy cacy. Akcja rozgrywa się na przykład w więzieniu, takim raczej średniowiecznym i ktoś przychodzi ratować bohaterów. Na przykład ładna laska. Ona też jest dziabnięta mieczem, aż się człowiekowi serce kraje. Kabaret, w którym bohaterów zarzynają.
Ogólnie, to nie przepadam na przykład za chińskimi filmami, to tam często główny bohater jest postacią, jak napisałem już tragiczną. Wszystko idzie dobrze, rozwija się jakaś akcja, człowiek jest przygotowany na szczęśliwe zakończenie, bo do tego przyzwyczajony, ale gdzie tam. Ktoś zaopiekował się na przykład niewidomą dziewczynką, więc myśli się, no dobra, teraz wreszcie coś pozytywnego. Nie, ta dziewczynka stwierdza, że nie chce być ciężarem, więc znika, film się kończy. Temu ichnych filmów już nie oglądam, tym bardziej tych komunistycznych Chin, choć są oczywiście wyjątki.

Co do poprawności politycznej, to jeden z moich ulubionych aktorów ma dosyć ciemną karnację, więc często są w tych kabaretach dowcipy na ten temat, on sam je robi. Ciekawe, czy to by w europie przeszło, mam wrażenie, że nie.

Byłem znowu na bouldern dzisiaj. Ostatni raz, czyli kiedy to było, w zeszły czwartek, byłem tam z Blondi. Ona weszła na te zielone, na które ja nie umiałem wejść, ale jej obecność zmotywowała mnie pewnie, do wejścia na jeszcze jedną. Kolorami oznacza się stopnie trudności, zielony, to taki, średnio zaawansowany początkujący. W sumie, to miałem cztery zielone, na które nie umiałem wejść, w zeszły czwartek poszła jedna, czyli ostały się na dzisiaj trzy. Taki był mój plan, zrobić przynajmniej jedną z nich. Jak tam zalazłem, to okazało się, że jednej z nich już nie ma, bo robili nowe drogi i mi tą jedną odkręcili. Ostały się więc dwie. Jedną z nich męczyłem chyba z godzinę, z przerwami. Biodro mi do czasu do czasu strzelało, ale raz się żyje. Pogadałem też z jednym, który przy mnie wlazł na tą drugą, którą miałem jeszcze w planie. Też się trochę męczył.
Dlaczego wchodzenie na jaką drogę jest dla mnie ważne? Myślę, że staram się poprawić, przeskoczyć jakiś poziom, czy doskoczyć do jakiegoś. To, czy to ścianka, czy paletki, albo bieganie, to nie odgrywa większej roli, ważne jest, żeby uczyć się iść dalej, czegoś nowego. Dla mnie to przeskakiwanie, czy przegryzanie się też przez bariery frustracji i bezradności, bezwładu, zarówno umysłowego, jak i fizycznego. To znaczy, najczęściej to te sporty sprawiają radochę, dlatego je uprawiam.  Z drugiej strony, te elementy wyliczone powyżej także odgrywają sporą rolę, myślę.
Blondi nie ma takich bicepsów jak ja, ale silne palce, jest porozciągana i ma dobre poczucie równowagi. Możne się czegoś od niej nauczyć.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!