Człeka to rusza

Idę dzisiaj na bouldern, już nie byłem od nie wiem kiedy, od czasu przed koroną. Wczoraj nawet sporo się wydarzyło, bo oddałem mój notebook, ten z pracy. Wreszcie mam wolne, ale nadal afty, czyli jestem zestresowany. Jeszcze, albo znowu. Pożyjemy, zobaczymy. Oddanie komputera to jakby taki sygnał dla głowy "teraz to rzeczywiście koniec z tą pracą". Muszę przyznać, że zmęczyła mnie ona na koniec, choć właśnie to ostatnie półtora miesiąca było ciekawsze, bo robiłem coś innego, z nową technologią. Według zasad firmy to albo trzeba trzymać odstęp, na terenie firmy, 1,5 metra, albo nosić maskę. Tak, ani ja nie założyłem maski, anie ci ludzie, którym oddawałem tego notebooka, z tym, że część z nich znałem już. Ja to przynajmniej starałem się utrzymać jakiś dystans socjalny, ale przecież nie będę uciekał, jak ktoś blisko podchodzi. Musiałem na nich czekać, tą trójkę murarską, bo byli akurat na obiedzie. Wrócili razem, na odstęp między nimi nie patrzyłem, ale z drugiej strony jak siedzą w zamkniętym biurze, godzinami, to odstęp na obiedzie im nie pomoże, myślę sobie.

Ale zanim pojechałem oddać ten notebook to siedziałem sobie, porządkując moje biuro w domu. Telefon. Kumpel od paletek dzwoni. Dziwiłem się, że się nie odzywał, bo napisałem do niego w piątek, że paletki mają się zacząć.
- Jestem w szpitalu - mówi - miałem operację.
- Co ci jest - pytam.
- Raka mam - słyszę.
Okazało się, że miał dosyć agresywnego raka, ale nie tak groźnego. Operował go jeden z najlepszych lekarzy, może nawet jeden z najlepszych na zachodzie, gdy chodzi o takie rzeczy, tak mówił. Pogadaliśmy, pośmialiśmy się trochę, bo on stary sportowiec i dobrze się trzyma. Zobaczę go w środę. W sumie, to on niewiele starszy ode mnie. Może dlatego tak też sobie o takich rzeczach myślę, bo porządkuję papiery, to znaczy, biurowe. Ludzi tak trafia. Kolega z pracy, ten który za moimi plecami siedział, też, w poniedziałek, to znaczy rok temu już, miał pierwszy dzień urlopu. Chciał też popracować nad swoim bieganiem. Podobno w ten poniedziałek, czy wtorek, zawał i koniec, w czasie biegu. Szczupły, zdrowo się odżywiał, z tego co wiem, rodzina, podrośnięte dzieci, śpiewał w chórze. Nie tak jak ja, z małą ilością kontaktów socjalnych. Ja to statystycznie byłem przed nim na liście do odstrzału. Fakt, był trochę starszy ode mnie, nawet nie wiem ile. Robota też może trochę stresująca, bo on tam niedawno zaczął. Szef oddziału też zniknął. Mamy się nie martwić, napisał, był u paru lekarzy, będzie zdrowy. Nie wiem, co mnie tak wzięło na pisanie o tym, ale jak w miarę dobry kumpel z paletek powie, że ma raka, to człeka to rusza.

Idę w każdym razie na bouldern. Nie idę jeszcze na paletki, bo to biodro czuję i strzyka nieźle w niektórych pozycjach. Mam to od ponad roku, udawało mi się zignorować, aż się dłużej nie dało.
W każdym razie, to za oknem słońce, czasami wychodzi, w radiu fajna muzyka, a ja w domu, nie w szpitalu, to zawsze coś.

Komentarze

  1. No pewnie, zawsze trzeba patrzeć na to pozytywnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak uważam, dużo to kwestia nastawienia, szczególnie, jak człek jest (lekkim) pesymistą ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!