Przesuwanie granic

Ósma rano, piję poranną kawę, czyli espresso z małej maszynki, stawianej na płycie pieca. Ten piec może nie jest przedpotopowy, ale ma takie zwykłe palniki, żeliwne, czy z czego to jest. Nic z ceramiką, czy coś. Biorę sobie połowę tej kawy, co przeleciała, resztę zostawiam, niech się dobulgocze przy wyłączonym już piecu. Prawy pośladek mnie boli, bo go próbuję rozciągać, siedząc na obrotowym krześle.
Idę zaraz do sklepu, na samą myśl o tym czuję lekkie napięcie w okolicach klatki piersiowej. Normalka, bywało gorzej.

Już trzynasta, nie poszedłem na bouldern, bo przez to rozciąganie teraz mnie biodro boli. To ścięgna związane ze zginaczem biodra, myślę sobie. Prawą stronę biodra mam dużo bardziej pospinaną niż lewą. Następna kawa bulgocze. Przerwa.
Muszę wreszcie do skutku rozciągnąć trochę te ścięgna, też to iliopsoa, idące wzdłuż całej nogi, po zewnętrznej stroni. Póki co, to ból przeszkadza mi choćby w bieganiu, a najbardziej to nie lubię tego strzelania, przy niektórych ćwiczeniach.

Kiedyś bym pewnie poszedł na sport, choćby pobiegać, bo by mnie roznosiło i bałbym się, że przytyję. Teraz, trudno powiedzieć co się zmieniło. Niektóre rzeczy ćwiczę w domu. Jak to wiszenie na desce, czy podciąganie nóg do góry.
Podnoszę nogi po prostu na wysokość głowy, dziesięć razy, wisząc na desce. W sumie pięćdziesiąt razy dziennie. Robię sobie kreski, co sprawia mi satysfakcję. Pięćdziesiąt to niewiele, ale w ciągu czterech tygodni to 1400. Nawet nie wiem dlaczego zacząłem te nogi podnosić, żeby mieć coś na ćwiczenie palców i mięśni brzucha? Wiadomo, robię te pięćdziesiąt codziennie. To taka dawka którą jestem w stanie zrobić, więc nie ma mocnych, brak wymówek.
Przytyć jakoś też się przestałem bać, bo tyle co teraz, to nie ważyłem od lat, to znaczy, żeby mieć cały czas taką samą w miarę niską wagę, jak na mnie. Możliwe, że to dlatego, że mi zniknęły trochę mięśnie nóg, ale może też dlatego, że nie jem na zapas, albo dlatego, że "coś zrobiłem". Wiem, że mało się ruszam, więc jem mniej. Wymierzam sobie porcję na obiad, jem codziennie tą samą zupę gotowaną co parę dni. To mniej zupa, bo nie leje się to. Gotuję to jak zupę, ale przez ryż, soczewicę i inne, woda znika, za to pęcznieją te ziarna.

Myślę, że przez tą koronę nauczyłem się pracować w domu, bo musiałem pracować. Czasami było łatwiej, czasami trudniej, ale dało się. Bariera lęku jest teraz kawałek dalej, nadal przeszkadza, ale jest już gdzie indziej.

Także siedząc w domu zacząłem wisieć na desce. Przedtem też tak robiłem, ale prowadziło to chyba tylko do bóli w palcach i łokciu. Ani się nie rozgrzewałem, ani nie robiłem żadnych serii. Teraz staram się rozgrzewać i używam programu na komórce, dosyć dobrego uważam, do ćwiczeń, "crimpd".
Siedząc zacząłem niejako wisieć. Na początku test, który za pierwszym razem chyba źle zrobiłem. Potem próbowałem za pomocą miękkiej taśmy zmniejszyć obciążenie na palce. Na teście wyszło, że moje maksymalne obciążenie to ciężar mojego ciała minus pięć kilogramów, czyli nie jestem w stanie utrzymać się wisząc na palcach. To znaczy, na dwu centymetrowej listwie.
Można się zapisać na kurs, czyli mieć trenera, czy opiekuna, używając tego "crimpd". Tyle, że oni nie przyjmują nikogo, kto nie da rady wejść "6b", czyli VII, to skale trudności. Ja dam radę 6a, albo VII-. Czyli jestem niejako początkującym. Ogólnie, to ugryzło mnie ostatnio, że jakoś tak robię te same drogi, które ludzie robią po paru miesiącach wspinaczki, przynajmniej ci na bouldern. Więc teraz wiszę regularnie na tej desce.
Można robić coś latami i nie iść do przodu, stać w miejscu, albo się nawet cofać. Dlatego przestałem ludzi pytać jak długo w coś grali, gdy chcę im coś wytłumaczyć poprzez analogię, albo pytam, tylko tak, żeby mieć ogólne pojęcie. Ja może nie jestem aż tak ciężkim przypadkiem, ale stanąłem w miejscu w wielu rzeczach.

Wracając do wiszenia na desce. Parę razy już słyszałem, czy czytałem, że to kwestia głowy, umiejętność zwiększenia obciążenia, trzeba głowie powiedzieć "no, tera musisz tyle dźwigać, staraj się", ona to wtedy mięśniom przekaże.
Powoli zaczyna to do mnie docierać. Muszę się nauczyć dochodzić do granicy, a nawet próbować ją przekroczyć. Jak się wisi, to jest to moment w którym palce się zaczynają otwierać, ale nie tak, że zupełnie się otworzą, bo wtedy można doznać kontuzji. Gdy ćwiczę to używam teraz paru taśm, do niektórych ćwiczeń jeszcze butelek z wodą, żeby co do kilograma wybrać obciążenie. Czasami jeden kilogram robi różnicę, przynajmniej dla mnie.
Wiszenie jest też dobre na ćwiczenie koncentracji. To jakbym się uczył wyzwalać jakiś tam impuls w głowie, który pomaga mi utrzymać się jeszcze ułamek sekundy, wstrzymując nawet czasami oddech, albo oddychając szybko i głęboko przed ćwiczeniem, koncentrując się też przez to.
Efekt końcowy jest taki, że wygląda na to, że poprawiłem się. Trudno powiedzieć o ile, ale coś o 1-3 kg na jednej ręce. Gdy chodzi o dwie ręce, to pod koniec marca potrzebowałem minus 5 kilogramów by móc się utrzymać 10 sekund, teraz dokładam sobie dwa. Nikt tego pewnie nie czyta, ale dokładność moich pomiarów wzrosła. W każdym razie to mam zamiar dalej tak ćwiczyć i ciekawe jestem jak daleko zajdę. Na pewno trzeba do tego cierpliwości i wytrwałości. Jednego dnia nic nie wychodzi, gdy następnym razem jest wszystko w miarę łatwe, ale coś się zmienia. 





Komentarze

  1. Hmmm, taka zupa to chyba jak obiad cały, nie? Treściwa i pożywna :) A ćwiczenia to inwestycja w swojeswoje zdrowie na stare lata :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano, cały obiad, bo jeszcze do tego jajko smażone ;) Nawet zdjęcie tej "zupy" zrobiłem, muszę kiedy wstawić. Inwestycja, ale po pierwsze, to chyba pozwala się trochę wyluzować, ćwiczenia fizycznie ogólnie pomagają w zwalczaniu stresu :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!