Burramoko Ridge, czyli skok nad szczeliną
Jakiś czas temu, jak jeszcze mieszkałem parę dni w
mieścinie obok, wybrałem się na dłuższy spacer w pobliskie
skałki. To była dłuższa droga, ale w końcu dotarłem do
nich, zanurzonych we mgle. Posiedziałem trochę i już chciałem
wracać, bo widok był taki sobie, mgła jak mgła, ale przyplątały
się dwie młode kobiety. Jakoś się z nimi zgadałem, jak to ja, tym bardziej że chciałem wiedzieć, czy da się dalej przejść,
do następnych skałek, które zaczynało być widać, bo wiatr
trochę mgłę rozwiał. One nie wiedziały, bo same z dużego
miasta, Sydney, ale po chwili zastanowienia doszliśmy do wniosku, że
jest tam chyba jakaś taka mało widoczna ścieżka, którą się
może da dotrzeć do tych skałek widocznych we mgle. Poszedłem więc
parę metrów na próbę i zawołałem do nich, że da się iść.
Długo nie trzeba było ich namawiać, więc dalej poszliśmy razem.
Było trochę stromo na początku, ale dało się przebrnąć. Po
prostu wysokie stopnie i trochę ślisko.
Po parunastu minutach doszliśmy
do wierzchołków skał. Dziewczyny zastały chwilę przy jednym z
nich, ja poszedłem paręset metrów dalej, by dojść do dla mnie
najbardziej interesującej formacji, czyli Burramoko Ridge, albo
Hanging Rock (Wisząca Skała). Stwierdziłem jednak, że jest mały
problem. Żeby dojść na wystający cypel tej skały, która jest na
zdjęciu, trzeba było przeskoczyć przez szczelinę. Nie była ona
szeroka, miała tylko może koło metra, ale jakby się w nią
wpadło, to mógłby być spory kłopot. Poza tym to trzeba było ją
przeskoczyć, bo jednym krokiem raczej się nie dało, przynajmniej
dla mnie, a po drugiej stronie nie było całkiem płasko, choć
sucho, więc nie ślisko, zawsze coś. Zatrzymałem się więc blisko
tej szczeliny, kombinując w te i wewte. Jedyna droga, to po prostej,
wyszło na to, bokiem nie było szans. Po drugiej stronie nie było
zupełnie płasko. Świadomość, że jakby do niej wpadł, to pewnie
byłoby przechlapane, trochę mnie przyblokowała, mimo że logika
mówiła, że szanse na to są minimalne. Na koniec pomyślałem
sobie, że jeśli jej nie przeskoczę, to będę tego pewnie bardzo
długo żałował, a czasami pamięć mam dobrą, szczególnie gdy
chodzi o porażki. Przestępując z nogi na nogę, zastanawiałem się
więc jakby to zrobić, żeby znaleźć się po drugiej stronie tej
miniaturowej przepaści. W końcu stanąłem może z pół metra od
jej krawędzi i zacząłem przesuwać stopę, centymetr po
centymetrze, w jej stronę. Na koniec czubek mojego prawego buta
zrównały się z jej brzegiem. To chyba wystarczy, pomyślałem
sobie, cudów nie ma, raczej małe jest prawdopodobieństwo, że tam
wpadnę. Poza tym to raz się żyje. Zebrałem się w sobie i
zrobiłem ten mały skok nad pustką. Wylądowałem nawet dosyć
dobrze, bez problemów. Nie było to takie trudne, pomyślałem.
Polazłem potem na koniec tego cypla, to znaczy, nie całkiem na jego
brzeg, ale bliżej niż dalej od niego. Jedna z tych dziewczyn, które
spotkałem po drodze, zrobiła mi zdjęcie. Słyszałem, jak mówiły,
że nie mogą patrzeć, jak jestem tal blisko krawędzi, więc za
bardzo też tam nie szalałem, taki już jestem. Dobra, teraz trzeba
tylko wrócić, przyszło mi do głowy. Doszedłem do tej szczeliny,
tym razem od strony cypla, a tam jakoś gorzej, bo trzeba wskoczyć
minimalnie do góry, czy jakoś tak. Nie miałem na to najmniejszej
ochoty, coś mnie powstrzymywało. Tyle że przecież nie ostanę
się stać na tej skale, myślę sobie. Nie będę dzwonił po pomoc,
jakiś helikopter, czy gościa z liną, bo by mnie przecież
wyśmiali. Przelazł w jedną stronę, a w drugą się boi,
usłyszałbym pewnie. Muszę ją więc przeskoczyć, by wrócić, nie ma
mocnych. Zebrałem się znowu w sobie i hop, byłem po drugiej
stroni. Przyszło mi to łatwiej niż za pierwszym razem, czyli w
kierunku cypla tej skały. Stałem tam potem przez chwilę, trochę
kontemplując to wydarzenie, a trochę pokrzykując coś tam z tymi
dziewczynami. One przyszły, a ja zaproponowałem, że pomogę
im przejść. Dodałem, że nie jest to takie trudne i dla
demonstracji przeskoczyłem znowu w stronę cypla. Jedna z nich,
Mandy, nawet chciała spróbować, a przynajmniej rozważała tą
możliwość, ale na koniec jednak zrezygnowała. Przeskoczyłem więc
z powrotem, mówiąc im równocześnie, że nie jest to takie trudne.
Widziałem, że wstrzymały trochę wdech. Jeśli już ten drugi skok
w stronę cypla nie był już taki stresujący, to powrót był już
prawie że normalką. Interesujące, jak szybko się czasami głowa
do jakiejś mało komfortowej sytuacji przyzwyczaja, gdy raz pokonało
się barierę lęki. Gdy za pierwszym razem wyszło, to drugi raz nie
jest taki straszny, przynajmniej w tym przypadku, potem to już
prawie z górki. Jak to przenieść na inne momenty w życiu, inne
bariery, lęki, które mi stają na drodze? Myślę, że warto, żebym
o takich sytuacjach pamiętał, dlatego postaram się je sobie jakoś
poukładanie zapisywać, by móc ich użyć, gdy znowu mnie coś
przyduszająco przyblokuje. Dlatego między innymi o tym tutaj piszę.
Doczytałem się w internecie, że ta szczelina ma tylko 80 centymetrów szerokości. No tak, nie taki diabeł straszny, jak go malują. Istnieje w dodatku nawet nowela i film, którego treść dotyczący wydarzeń związanych z wycieczką na tą skałę „Picnic at Hanging Rock.”
Może bały się że skoczysz z tego urwiska?
OdpowiedzUsuńMyślę, że raczej chodziło o to, że jak kto ma lęk wysokości, to jak widzi kogoś blisko krawędzi, to też się dziwnie czuje, a jedna z nich chyba miała, albo obie nawet. Ale mimo tego chodziły po górach, choć się nie zbliżały za bardzo do krawędzi. :P
Usuń