Na poważnie?

 Wczoraj odwiedziłem byłą sąsiadkę, zjedliśmy razem śniadanie, czy brunch. Była tam też jedna jej kumpelka. Chłopak sąsiadki pojechał na swoje urodziny z kumplami do Amsterdamu. Oni mu chyba ten wyjazd zafundowali, czy jakoś tak.
W każdym razie to fajnie było. Była sąsiadka studiuje coś w rodzaju psychoterapii, więc gadaliśmy też trochę na różne takie temat. Ona opowiadała o swojej matce, której ojciec był w wojsku, w czasie drugiej wojny światowej. Zastanawiała się, czy miało to wpływ na podejście do problemów jej mamy. Mówiła "skoro dziadek przeżył, jak koło niego ludzie umierają, to może nie traktował poważnie problemów mamy?". Chodziło jej o to, że jej mama nie potrafi rozmawiać o sprawach emocjonalnych. Takie to, drugie pokolenie powojenne.
Tak rozmawialiśmy o tym, jak to się ludzie zmieniają, jak dorastają, jak zmienia się ich podejście do rodziców. Jej mama zawsze jej daje coś do jedzenia, jeżdżąc czasami spory kawał drogi, by to kupić. Tak chyba pokazuje swoje uczucia.

Jak już byliśmy przy temacie, to powiedziałem, że ja też zmieniłem podejście do mojego Starego, gdy miałem już paręnaście lat. Przestałem się zastanawiać, jak by bo tu zabić. Nie dlatego, żebym nagle zaczął mieć jakieś przyjazne uczucia w jego kierunku, ale z dwóch prostych powodów. Po pierwsze, to nie chciałbym pójść za to do więzienia, jakby mnie złapali. A po drugie, to nie byłem pewny, czy nie miałbym jakichś wyrzutów sumienia, kto to tam wie. Po co ryzykować. Ale to było już wtedy, gdy umiałem się Staremu postawić.
"To może brzmi brutalnie", pomyślałem sobie, wróciwszy do domu z tego śniadania, ale przypomniało mi się, że Stary sam mi groził "ja to cię chyba kiedyś zatłukę jak psa", czy "jak ci przyłożę, to się już więcej nie podniesiesz". Ale, pewnie nie mówił tego na poważnie, bo przecież żyję.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kierowani instynktami

Jesienne słońce i ciasteczka

Wesołych świąt!