Trauma, lęk i tik nerwowy

Wróciłem w piątek wieczorem z tygodniowego wypadu. W czasie lotu tam i z powrotem było trochę zamieszania, ale o tym innym razem.

Dużo pisze się teraz o traumie, PTSD, czy CPTSD (złożony zespół zaburzenia). Właśnie wczoraj przeczytałem artykuł o kimś, kto widział, jak do jego matki strzela jego własny ojciec.

https://www.abc.net.au/news/2025-08-14/rawson-kirkhope-bondi-domestic-violence-shooting-ptsd-recovery/105589926 

Czym jest jednak trauma? Dlaczego ciągle wracam tu do jej definicji, przynajmniej tej, której sam używam? Niektórzy mówią, że trauma, to jakaś rana, która się nie goi, ktoś inny odczuwa jej skutki jak jakieś demony, niezrozumiałe emocje, przed którymi musi uciekać, choćby w alkohol. Niektórzy boją się zasnąć, bo wspomnienia wtedy wracają, przyduszone w ciągu dnia. Czyta się o takich przypadkach, na przykład wtedy, gdy chodzi o żołnierzy po misjach.

Ja lubię definicję Paula Conti, a przynajmniej taką, jaką usłyszałem na jednym z blogów z nim. Trauma, to tego rodzaju przeżycie, które zmienia do tego stopnia działanie systemu nerwowego, że trudniej jest się zaadaptować. Co powoduje problemy.

To znaczy, to, co się przeżyło, tak wstrząsnęło psychiką, zostało tak dobrze zapamiętane, że nawet gdy sytuacja się zmieniła, to wspomnienie to powraca, przeszkadzając. Po wypadku samochodowym ktoś może się obawiać wsiąść ponownie do auta. Sam moment wypadku był dramatyczny,  ale to przeszłość. Mimo wszystko pozostało skojarzenie, gdzieś w głowie, że jazda samochodem jest niebezpieczna. Ja sam miałem coś takiego, jak kiedyś wyleciałem z drogi i dachowałem, na zakręcie. Potem latami i może do dzisiaj, trochę bardziej się spinam biorąc zakręty, szczególnie wtedy, gdy jest mokro albo gładko. Nie jest to jednak dla mnie żadna trauma, bo mi to specjalnie nie przeszkadza w życiu. Wiem, że nauczyłem się, że gdy widzę zakręt, jadąc samochodem, oznacza to pewne niebezpieczeństwo. Istnieje jakieś tam połączenie, skojarzenie, w moim mózgu, łączące widok tego zakrętu z moją amygdalą (albo amygdalami, bo są dwie). 

Ktoś może powiedzieć, no i co z tego, że ma się taką definicję, a nie inną? Dla mnie implikuje ona jednak, że mam do czynienie za czymś wyuczonym. Nie tylko to, wiem nawet, jaka część mózgu jest z po-traumatycznymi emocjami związana, to rzecz jasna amygdala (ciało migdałowate), choć inne obszary mózgu też odgrywają sporą rolę.

Moje przeżycie należy do przeszłości. Ono nie istnieje w mojej głowie fizycznie, w czasie i przestrzeni, bo to przeszłość. Mam w moim mózgu jedynie jego wspomnienie. To połączenia między moimi neuronami. Gdy widzę zakręt, mokry po deszczu, to widok ten budzi moją amygdalę, która to powoduje, że odczuwam lekki nacisk na klatce piersiowej, albo ucisk w splocie słonecznym. Gdybym nie miał amygdali, to bym tego najprawdopodobniej nie poczuł. Do tego wniosku można dojść czytając literaturę fachową.

Byłem wczoraj na małej imprezie rodzinnej i zgadało się na temat węży i lęku przed osami, czy pszczołami. Jedna znajoma powiedziała, że ona boi się tych owadów, bo jako dziecko widziała, jak ktoś uciekając przed nimi wpadł w jakieś jeżyny, czy coś i ostro się podrapał. Poza tym, to widziała, jak jej mama miała problemy po użądleniu w szyję, trudno jej było oddychać, bo jest uczulona na ich jad. Stąd ten lęk u niej. Mnie osobiście zawsze szkoda pszczoły, jak mnie jakaś dziabnie, gdy przypadkowo na nią nastąpię goło stopą. Wiem, że pszczoły czy osy raczej nie polują na ludzi całymi chmarami i nie próbują ich porwać i wciągnąć do swojego gniazda. Wiadomo, jak się je nadgryzie przypadkowo, albo przydusi, to się bronią.

Małe dzieci nie boją się prawie niczego, dlatego stwierdzenie, że lęk przed osami jest wyuczony. Wspominam o tym w jednym z moich poprzednich blogów (https://niebieskipiasek.blogspot.com/2025/07/po-co-wiedza-o-budowie-mozgu.html).

Chodzę na psychoterapię i pracuję tam nad moją traumą, nad lękami. PT powiedziała, żebym napisał listy do rodziców, nawet jeśli już nie żyją. Interesujące jest w tym, że w momencie gdy miałem się zabrać za pisanie listu do ojca, który był mało miłą osobowością w moim życiu, to dostałem tiku nerwowego w okolicach ust. Dokładniej mówiąc z lewej strony. Tak się złożyło, że trwało to dwa tygodnie, zanim nie przeczytałem listu w obecności PT. W tym czasie czułem dosyć często ten tik, niewidoczny z zewnątrz, ale wyraźny. PT twierdziła wprawdzie, że jedno z drugim chyba nie ma nic wspólnego, ale gdy przeczytałem ten list przed nią, to ten tik zniknął, tak nagle, jak się pojawił. Na koniec zgodziła się, że coś w tym może być, bo podobne objawy miałem już wcześniej przy trudnych tematach, choć dotyczyły one raczej ogólnego spięcia.

Wspominam o tym wydarzeniu trochę jako ostrzeżenie, żeby nie rzucać się na własne "traumy" bez mentalnego przygotowania, bo można oberwać od własnego systemu nerwowego. Wiem, bo kiedyś tak robiłem. Lepiej poszukać sobie psychoterapeuty, albo brać się za to ostrożnie, jak się człowiek nie wybiera do fachowca.

Podsumowując, to chodzi mi o to, że czasami miesza się wspomnienia z rzeczywistością. Chodzi mi o przypadki, gdy wyszliśmy już z danej niebezpiecznej sytuacji, nie wisi nad nami jakaś osa, albo nie jesteśmy poddawani przemocy domowej, czy nie walczymy akurat na misji wojskowej.

Oczywiście, każdy jest świadom, że przeszłość to przeszłość. Z tym, że wspomnienia wydają się często tak realne, że przeżywa się to co było, jakby to był taki namacalny  świat.  Mnie osobiście pomaga tu informacja o tym, że chodzi o konkretne połączenia nerwowe. Technicznie na to patrząc, nie ma większej różnicy między spotkaniem z osą czy pszczołą, której ktoś się panicznie obawia, a jakąś inną traumatyczną sytuacją. To było dla mnie raczej wtedy, gdy wsłuchiwałem się w kroki w przedpokoju w dzieciństwie. Emocje są silne, to jednak indywidualna sprawa, co je wywołuje i w jakim stopniu. Chodzi też o wpływ przeszłości na kognicję, jak uczucie bezradności. O kognicji nie wspomniałem tutaj, ze względu na długość notki. 

Mechanizm lęku, czy traumy jest jednak ten sam. Nauczyliśmy się czegoś obawiać, dlatego nawet sama myśl, skojarzenie, wywołuje jakieś emocje. Jakiś niegroźny sygnał, jak widok czegoś czy zapach, może wywołać skojarzenia znajdujące się we własnej pamięci. To wzbudza reakcję z przeszłości, bo pamięć za bardzo coś zapamiętała, nie zaadoptowała się do tego co jest teraz, nie dopasowała. W teraźniejszości nie ma już tego prawdziwego niebezpieczeństwa, jak w przeszłości, ale reagujemy, jakby było. 
Używam pewnych uproszczeń, ale chodzi mi o pokazanie pewnego modelu działania lęków.

Na ilustracji parę części mózgu, między innymi amygdala.

Amygdala i inne części mózgu



Jeśli interesują Cię podobne treści, zajrzyj do mojej książki Dobre i złe dni. O traumie dla wędrowców (linki także w bocznym panelu). 

Komentarze

  1. Cześć! Ciekawe co to za zawirowania, ale kiedyś poczytam jak zrobisz wpis.

    Fajna definicja traumy, taka którą może zrozumieć nawet ktoś mało zorientowany w tych tematach. A jednocześnie fajny przykład z wypadkiem - tzn dający dobre wyjaśnienie.

    Napisać list - to brzmi "mocno", pewnie zawiera sporo różnych emocji i innych bodźców. A potem jeszcze to przeczytać przed PT - wymagające. Ale rozumiem, że przed PT nią ma tajemnic, bo wtedy bez sensu byłaby taka terapia. Może to głupie, ale myśląc o takim czymś czułbym się jak bezbronny człowiek, oraz nagi. Nie wstydzę się nagości, ale taki obdarty ze wszystkiego - o to mi chodzi tak ogólnie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, dziękuję za uwagi.
      Nie, wcale się nie czułem nagi, czy coś, bo PT mi pomaga, mam do niej sporo zaufania, do jej kompetencji. Jest wiele tajemnic przed PT, bo nie opowiada się wszystkiego o wszystkim, ale o tych rzeczach, które uważa się za istotne.
      Poza tym, to chodzi o komfort psychiczny w czasie sesji. Nikt nie jest zmuszony do przekraczania własnych granic, tych, których nie chce się przekroczyć, ale poszerzania ich tam, gdzie ma to jakiś sens.
      Pracuję z PT nad pewnymi tematami, lękami, przeszłością i tyle. Jak naprawa samochodu. Jak zepsuty silnik, to majstruje się przy nim, a nie zagląda, czy pod tylnym siedzeniem nie leży jakaś stara kanapka z pikniku.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Kiedyś byłem u specjalisty (nie wiem czy o tym pisałem). Ktoś z bliskich miał problem, chciałem mu pomóc ale już sam nie wiedziałem jak, więc zapisałem się. Oczywiście było trochę strachu, ale nie o tym. Aby ów specjalista mógł pomóc, musiał wypytać o różne aspekty i nawet tło problemu, co oznaczało że -chcąc uzyskać pomoc- musiałem odpowiadać. Nie było to łatwe, a przecież i tak nie dotyczyło mnie, tylko inną osobę. Tak myślę, że z PT podczas którejś kolejnej sesji pewnie jest inaczej, bo tu mówię o jednorazowej wizycie. Ale...gdybym miał ze sobą problem to byłby wysoki mur do pokonania. Nie wiem, czy w ogóle. Wtedy u tej osoby były momenty gdy byłem blisko wyjścia po prostu. Grzebanie przy problematycznych tematach boli,a najprostszym sposobem jest ucieczka.
    Siedziałem u tej osoby półtorej godziny i mam mieszane uczucia. Dobre - bo dostałem kilka konkretnych odpowiedzi, złe - z różnych innych powodów związanych m.in. z "komfortem" tego miejsca.

    Zdaje sobie sprawę, że to wszystko jest trochę loterią. Np gotowość z mojej strony do rozmowy.
    Wybrałem tę osobę ze względu na dobre opinie w Internecie, a w jej profilu była informacja o rozwiązywaniu problemów z którymi do niej przyszedłem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można iść i mało co mówić. Można otrzymać wtedy testy do wypełnienia.
      Gdy wie się, że trzeba coś zmienić, a samemu nie wychodzi to można zmierzyć się ze swoimi lękami, bo o nie tu chodzi.
      Pójść i nic osobistego nie mówić, to jak pójść do lekarza, siąść na krześle i powiedzieć "to ja się nie będę odzywał, niech pan zgadnie, co mi jest, ale nie robi rentgena ani innych badań, bo tego nie lubię". Mnie to byłoby szkoda kasy, bo czasami skąpy jestem ;)

      Ja już kiedyś byłem, dawno temu, u PT, którego osobiście znałem, dlatego łatwiej mi było. Z tym, że jak pisałem już w książce, nie przyszło mi to wcale łatwo, bałem się, że mnie w ogóle nie będzie chciał wysłuchać. Teraz wiem, że było to irracjonalne. To co w głowie jest takie "straszne", dla innych może być rutyną, bo nie ja jeden miałem trudne przejścia.

      Tym razem też, poszedłem z dużą niechęcią do jednej PT. Z tym, że najpierw przejrzałem ze 40 PT w internecie, zastanawiając się, jaka forma terapii mi odpowiada, co chcę uzyskać i temu podobne. Pierwsza PT, taka zupełnie młoda, nie chciała ze mną współpracować. Poszedłem do drugiej, u której teraz jestem. Ta jest doświadczona.

      Opisuję pewne rzeczy w książce, żeby ktoś sam sobie mógł pomóc, coś tam zrozumieć, wypróbować, bo czasami trudno jest się przełamać, by szukać pomocy. Jak PT pasuje, to można z nim bardziej efektywnie pracować nad sobą, niż samemu.

      Co do gotowości do rozmowy, to jest to indywidualna sprawa. Pierwsze 1-3 spotkania są poza tym na próbę, sprawdza się, czy ma się ochotę współpracować z danym PT.

      Dla mnie praca z PT to trochę jak nauka gry na instrumencie. Idzie się do nauczyciela i ten coś pokazuje, z czego można skorzystać. Trzeba mieć zaufanie do nauczyciela, bo ten jednak czasami musi poprawić coś, czyli skrytykować. Wskazuje jednak na błędy, które samemu trudno dostrzec, albo zdefiniować. Dlatego ludzie korzystają z pomocy nauczycieli, ale żeby coś tam osiągnąć, muszą też ćwiczyć samemu, a nie tylko na lekcji.

      Usuń
    2. Dziękuję za komentarz i przepraszam za własne błędy, ale niestety nie ma funkcji edycji w komentarzach :)

      Usuń
  3. Nie zauważyłem błędów 😁 A co do specjalisty - czym innym jest wizyta u lekarza, gdy boli głowa czy kolano, a czym innym jest wizyta u specjalisty od problemów ze sobą i mówienie o trudnych tematach. Z drugiej strony, skoro się już tam idzie to jednak człowiek stoi pod ścianą i chyba gorzej już być nie może. Chyba że trafi się zły PT, bo - pewnie jak w każdym zawodzie - tak i tu są czarne owce. Nie wiem, możliwe że się mylę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że to zależy od problemu. Po pierwsze, to chodzi się także z intymnymi sprawami do lekarzy, nie wspominając już o ginekologu. Po drugie, nie stoi się pod ścianą, ale siedzi na krześle i odpowiada na pewne pytania, na które chce się odpowiedzieć, albo opowiada o swoich problemach. Oczywiście, istnieje bariera, ale po to są pierwsze spotkania. Jak wspomniałeś, istnieje pewna różnica między jednorazową wizytą, a wielokrotną. W tej ostatniej jest więcej czasu na zbudowanie zaufania.
      Po trzecie, to chodzi o rozwiązywanie problemów, celem nie jest opowiadanie o wszystkich intymnych, czy osobistych rzeczach, ale o tych, które mogą mieć związek z problemem. Inaczej jest, gdy idzie się na poradę małżeńską, inaczej, gdy ma się problem po wypadku samochodowym i temu podobne.

      Usuń
    2. Jak ktoś ma raka, to też mówi o trudnych tematach z lekarzem. Wczoraj na imprezie były przynajmniej dwie osoby, których rodzice mieli bardzo poważny problem tego typu.

      Usuń
    3. Tak. Nie pomyślałem o takich aspektach. Dzięki za odpowiedź 👍

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Po co wiedza o budowie mózgu?

Wylegujący się nukleus