Posty

Jakos tak

Cos sie podle czuje, stress, czyli leki. I wczoraj gadalem przez godzine z J, ona zadzwonnila. Czuje sie, jakby energia ze mnie wyciekala, albo jakbym chcial zaczac krzyczec na glos, mhmm, najlepiej obie rzeczy na raz ;)

Wczoraj i dzisiaj

Opowiadalem krotko mojej dobrej kumpelce, jak u mnie w domu bylo. A zaczelo sie od tego, ze jej powiedzialem, ze odkurzylem w sobote moje mieszkanie, nawet na szafach, choc normalnie, to mam z tym klopot. "Mam klopot z lekami", powiedzialem. "Z lenistwami?", czy cos w tym stylu, zazartowala. "Nie, z lekami.", pewnie, przez moje nawyki w dziecinstwie, powiedzialem. W sumie, to ludziom trudno sobie wyobrazic, ze dziecko moze byc wrogim dla rodzica. "Moze byl zazdrosny", powiedziala kumpelka. Kto wie, moze. Ja mysle, ze byl psychopata, po prostu nie mial pojecia, jak sie czujemy. "Przytulil cie kiedys", zapytala. "Oczywiscie, ze nie, mysmy przed nim uciekali". To znaczy, nie uciekalismy oficjalnie, bo za to mozna bylo by oberwac, za uciekanie przed kochanym tatusiem. "Pil?", zapytala. "Nie pil, a jak czasami sie napil, to wtedy byl nawet latwiejszy do zycia, robil sie jowialny" A moze tylko dlatego, ze przewaz

PTSD i leki

Jakos w sumie mi idzie. Tyle, ze budze sie o 4-tej nad ranem. Dzisiaj rano zapylalem juz o 5.30 rowerem przez snieg na prom, z torba do badmintona na bagazniku. Nie chcialo mi sie samochodem, bo jak swiezy snieg lezy, i w dodatku jeszcze pada, to jest meczace. Tym bardziej po moim ostatnim skoku do rowu. Poza tym to musze przed dlugachny most przejezdzac, i ogolnie, pelno tu wody i czasami jest slisko. Myslalem sobie, ze kiedy, to moze bym bardziej zeby w sciane wbijal. Teraz jakos lepiej. I tak mnie leki mecza, smutki, ktore tak, po prostu przychodza, jak do innych goscie na herbate, albo kawe, jak kto woli. Potem ida sobie, a ja co, zmarnowany dzien. Ale teraz cos idzie. Nawet nie czuje leku, moze dlatego, ze spie po cztery, czy piec godzin dziennie, nie wiem, co sie akurat w mojej glowie dzieje, ale mam wrazenie, ze mniej sie tych lekow boje, bo mnie chyba mniej blokuja. Ciekawe.

Demony na wolności

W sumie, jak było do przewidzenia, J powiedziała przy naszej kawie, że teraz będzie inaczej. Kiedyś by mnie to bardzie poruszyło, ale byłem w sumie przygotowany. Przyjechałem do pracy samochodem, by móc potem pójść na ściankę. Na ściance było fajnie. Nawet coś NB odpisała, że czyta maile, jak jej napisałem, że się rozwala z J. Kiedyś było prosto i nieprzyjemnie. Ja, ta wymarzona nieosiągalna i tyle. Jak było mi źle, to myślałem o niej. Teraz chcę sobie sam z tym poradzić i coś chyba wychodzi. Bo w sumie, jak mnie cały czas coś dusi, coś męczy w środku, utrudnia oddychanie, to wcale nie jest gorzej, jak mi J coś powie. Nie jest przyjemniej, oczywiście, ale nie jest dużo gorzej. Moje demony lęku i smutku latają sobie gdzieś tam.

Standardowy bol smutku

Tak sobie tu pisze, bo nie moge na notebooku. Przytulil bym sie do kogos. Musze sie do miasta przeprowadzić, tu wiecej dziewczyn do przytulienia sie. Gdy mam dolek, to cos mi mowi, ze to wszystko nie ma sensu, ze najlepiej, to by sie zabic, bo wtedy nic nie bedzie bolalo. Ale mysle, ze chodzi tu tez o bezradnosc, swiadomosc, ze nie potrafie tego wszystkiego zmienic. Tyle, ze nie jest to zgodne z prawda, bo zmieniam i probuje dalej. Tyle, ze w dolku, tam widac tylko sciany dziury, w ktorej sie siedzi i nieosiagalne niebo gdzies u gory. Kiedys mialem swiat marzen i byl swiat rzeczywisty. Gdyby swiat marzen sie spelnil, to znaczy, ta wymarzona dziewczyna byla ze mna, to wszystko bylo by dobrze. Ale czasami byla ona ze mna i nie bylo wcale dobrze. Wiec po co ta gadka? Aha, i jak mi bylo zle w swiecie rzeczywistym, to uciekalem do swiata marzen. A teraz? Cos w mojej glowie doszlo do wniosku, ze uciekanie do Niej, myslami, nie ma sensu. Wiec walcze. Wku...wia mnie to wszystko, tak szczerze m

Ból uczuć

Rozmawiałem właśnie z J, i tak, że zadzwoniła. Jutro idziemy na kawę, po jej egzaminie. Potem spotyka się ona z rodzicami, potem, w piątek coś tam, w sobotę coś tam, ..., we wtorek coś tam. To po prostu boli. Dzisiaj szedłem ulicami i czułem ten ból. Bo nacisk na piersiach czuję tak często, że prawie, że nie zwracam na niego uwagi. Ale siedziałem przed komputerem i odhaczyłem parę rzeczy z listy, to znaczy, jedną. Zrobiłem sobie listę z rzeczami do zrobienia i staram się codziennie jakiś kawałek zrobić. Nie lubię tego bólu, nie lubię tego smutku, przenikającego wskroś. Ale cieszę się, że prawie, że nigdy nie myślę o tym, żeby się zabić. Zawsze coś, bo wiem, jak było. Myślałem sobie, o tej dziewczynie, którą wczoraj widziałem. Zawsze coś, jakaś miła myśl :) Aha, mózg chyba nie odróżnia tego bólu uczuć od bólu kolana, czy ramienia, przynajmniej mój. "What ever it was, I'm over it now...", kurna, kiedy tak powiem... Słucham ulubionych piosenek, piszę maile, napisałem nawet

I'm walking away...

Lubię tą piosenkę "New Age". J nie odpowiedziała na maila. Napisałem jej smsa. Wczoraj gadaliśmy przez telefon, skończyła nagle. Ale potem mi napisała smsa, że przykro jej, ale tyle ma na głowie akurat. Fakt. Egzamin w czwartek, wróciła o 3 tygodnie później, niż planowała, wynajmuje nowe mieszkanie. Moja osoba jest gdzieś tam na liście, myślę sobie, ale nie wiem dokładnie na którym miejscu, czy łatwiej liczyć od początku, czy od końca. Ale tak to jest, ja i kobity... Za to zacząłem mówić sam do siebie. To ciekawe uczucie. Nie, żeby mi całkiem odbiło. Wyczytałem, że to podobno dobre. Wiadomo, werbalizacja tego, co się tam myśli, pomaga w uzyskaniu lepszej struktury, czego, postrzegania, rozumowania, podejmowania decyzji? W każdym razie jest to ciekawe, gadanie do siebie samego. Poza tym, to zdałem sobie sprawę jak bardzo uciekam od lęku. Czuję na przykład jak cały chodzę, jak mnie prawie, że boli, coś w środku, tak, że chciałbym krzyczeć na głos. Albo czuję smutek. I gdy myślę