Posty

Lepiej niż rano

Robota mi się kończy, w tej grupie, w której jestem od ponad trzech lat. Ale ten czas leci. Pracuję na zlecenie, więc nie jest to nic nowego, że zlecenie się kończy. Przedłużają je przeważnie o trzy miesiące, choć ciągle mówili, że chcą się pozbyć tych "freelancerów"; czyli pracujących u nich na zlecenie. Pytali mnie parę razy, czy bym nie chciał u nich na stałe, ale moja odpowiedź była zawsze ta sama., że nie mam na to ochoty. Myślę, że co innego byłoby gdybym miał rodzinę, dzieci na utrzymaniu, dom do spłacenia. Ale, ani nie mam dzieci, ani domu, tym bardziej takiego do spłacenia. Niby mam coś robić dla innego projektu, u tego klienta, ale pożyjemy, zobaczymy. Ostatni projekt nie dostał budżetu. Pożyjemy, zobaczymy. W każdym razie, to chcę wziąć tydzień urlopu na początku marca, gdyby się ten inny projekt miał zacząć. Potem chcę wziąć jeszcze ze 4-5 tygodni, żeby wskoczyć do Australii. Wiadomo, sama myśl o tym powoduje lekki niepokój, ale co nie powoduje niepokoju u mnie?

Projekt, a nieoczekiwana motywacja

Idąc dzisiaj na ściankę myślałem o jednej drodze, nad którą chcę pracować. To nazywane jest „projektem”. Próbuje się coś takie zrobić, może to długo trwać. W moim przypadku była to droga składająca się głównie z pochyłych półek, krótko to ujmując. Myślałem o niej już wczoraj w domu. Czasami tak mam, że chcę jakąś drogę zrobię, nawet nie wiem dlaczego. Nie wiem, czy dam radę, ale jakoś mnie ona interesuje. Więc dzisiaj też, coś tam porobiłem, pogadałem z Leą i polazłem na kawałek ścianki, tam, gdzie był mój „projekt”. Jak ten „projekt” zacząłem robić, to najpierw przyszła Lea, która też próbowała, a potem trzy młode ładne dziewczyny. Jedna z nich też próbowała i nawet zaszła dalej niż ja chyba. Potem znowu Nibychinka, czy jakoś tak. Ja sobie stałem i przyglądałem się, bez stresu. – Teraz twoja kolej – powiedziała nagle Nibychinka, powracając z nieudanej próby. Trudno było się wykręcić, tym bardziej, że ona już raz mi powiedziała, że ja tylko chodzę i gadam, czy coś w tym rodzaju. Chcą

Wychodzenie z dołka

Nie chodzi o to, w jakim głębokim dołku się jest, ale jak szybo się z niego wyjdzie, mówią niektórzy. Ja też, szczególnie rano, często czuję się do niczego. To znaczy, tu coś boli, jakaś kontuzja, tu włosy wypadają, jestem sam i nic nie ma sensu. Z drugiej strony to wiem, że są momenty, gdy myślę i czuję inaczej. Wtedy uważam, że tyle rzeczy jeszcze mogę zrobić, kontuzja jakoś się tam wyleczy, jak zwykle, a poza tym, to pewnie poznam kogoś i nie będę do końca życie sam. Oczywiście, istnieją też fazy pośrednie.Więc nie chcę się poddawać temu nastrojowi, zwlekam się z łóżka, idę do kuchni i robię dwie kawy. Jedną zbożową, żeby mieć trochę płynu, drugą normalną, espresso, żeby się obudzić. W międzyczasie zaczynam coś tam pisać w pamiętniku. Po tym widać, że jakiś ustalony rytm pomaga w przechodzeniu przez przeszkody, wychodzeniu z dołka. Kiedyś trudniej było mi wstać, ale teraz, jak mam tą rutynę, to łatwiej. To moja weekendowa rutyna. Kiedyś trudno było mi się zabrać za ten pamiętnik, wi

Uczenie się, a depresja

Na ściance, czyli na bouldern, jest jedna droga koloru zielonego. To znaczy, chwyty mają czerwony kolor, ale zielony stopień trudności, czyli średnio łatwa. Następny jest niebieski, stopień trudności. W każdym razie, to ja jestem na poziomie "zielonym", jak wiele innych, z którymi tu gadam. Czasami wyjdzie i jakaś "niebieska", bo niektóre są łatwiejsze, ale zielone przeważnie daję radę, a jak nie ja, to inni. W przypadku tej "zielonej" jest trochę inaczej. Sam początek jest trudny. Trzeba zrobić coś w rodzaju skoku wzdłuż ściany. Nie muszę wspominać, że nie daję rady, jak też ci inni. Postanowiłem dać tej drodze kategorię "problem". "Problem" to taka droga nad którą się pracuje, czasami krócej, czasami latami. Latami, to drogi gdzieś w prawdziwych skałkach. To nie żart. Czasami ludzie się uwezmą i próbują jakąś drogę zrobić, często jako pierwsi. Ostatnio oglądałem krótki program o jednym z najlepszych wspinaczy, Adam Ondra, który próbow

4% ssaków lądowych to dzikie zwierzęta, reszta to ludzie i bydło.

Wiedziałem, że zwierząt hodowlanych jest więcej niż dzikich zwierząt. Wiadomo, gdzie człowiek nie wyjedzie gdzieś poza miasto, to wiele więcej stajni, czy stodół, niż dzikich zwierząt. żeby te zwierzęta hodowlane wyżywić, trzeba sporo żarcia, czy to siano, czy może mączka, powstała ze zmielenia odpadów z rzeźni, bo czymś takim też się karmi. Nie wspomnę o soi, produkowanej na terenach byłych lasów Amazońskich. To brzmi może trochę katastroficznie i przesadzenie, wiadomo, niewygodnie, jak wiele innych rzeczy. Sam też o pewnych sprawach nie chcę wiedzieć. Co mnie jednak trochę za każdym razem szokuje, bo szybko potem o tym zapominam, jest fakt, że ssaków lądowych, tych dzikich, jest tylko 4%. Bo wiadomo, gdzie miały by się one chować, sarny, dziki, czy inne, choćby myszy. Dane mówię, że ludzie stanowią 36% masy ssaków lądowych. Reszta tej masy, czyli 60%, to zwierzęta hodowane przez ludzi. To znaczy, człowiek z czeladką stanowią 96% masy ssaków lądowych. Bardzo naturalne to się wydaje,

Przesądy schabowe

Kumpel, Mądrala, który nie jest jaroszem, posłał mi o dziwo link do filmu, o wyższości świąt Wielkiej Nocy, nad świętami Bożego Narodzenia, czyli o wyższości diety wegańskiej nad tą mięsożerną. The Game Changers Wiem, że wiele ludzi uważa, że mięso jest niezbędne do właściwego rozwoju, bez niego z człowieka będzie może jaki półgłówek, czy coś w tym rodzaju. Ilość spożywanego mięsa wzrosła, w stosunku do czasów przedwojennych, z tego co wiem, przynajmniej w Niemczech, myślę, że w Polsce też. Czy są tego pozytywne efekty? Każdy sam sobie na to musi odpowiedzieć. Zresztą, nawet nie o to chodzi. Ileś tam, dziesiątek, czy nawet setek milionów Hindusów jest jaroszami, choć nie wiem, czy są weganami, pewnie też. Mam i miałem kumpli Hindusów, ze sportu. Oni po prostu nie jedzą produktów zwierzęcych, nawet jajek. Tak jak część Turków wieprzowiny nie ruszy. Ja sobie w piątek kupiłem kiełbasy, bo za mną chodziła, od dłuższego czasu. Normalnie to z produktów zwierzęcych to jem nabiał i jajka i

Skalowanie wskaźnika emocji

Nie chciało mi się dzisiaj wstać, choć w niedzielę próbuję iść na bouldern. Już w soboty wstaję w miarę wcześnie, żeby zdążyć na targ. Wcześnie, znaczy się, przed dziesiątą. Na hali do bouldern chcę być koło dziesiątej, bo wtedy otwierają, ale dzisiaj byłem dopiero krótko przed jedenastą. I tak, że mi się chciało, bo wczoraj wieczorem byłem zupełnie połamany. Dlatego znam ten poranny dialog, każdy go pewnie zna. - Dzisiaj nie idę, bo jestem zmęczony, połamany, muszę się zregenerować - mówi jeden głos. - Idź na chwilę - mówi inny głos - wyjdziesz trochę do ludzi, będziesz się lepiej czuł. Wiem, że mi dobrze robi, jak wyjdę z domu i trochę się poruszam, więc na koniec idę, choć dla części mojej głowy nie ma to większego sensu. Staram się nie popadać w frustrację, że jetem sam, że to, czy tamto nie wychodzi. To w sumie przyzwyczajenie, popadanie w stan bezsensu. Wiadomo, oszczędza się energię, bo człowiek nic nie musi robić, może po prostu czekać, aż coś się zmieni. Wiem, że to do ni