Posty

Podróże?

 Duszę się trochę, z rana, czyli normalka. Jadę do tej Australii, choć mi się nie chce, ale jadę dla zasady, żeby przesuwać moją granicę lęku. A może będzie fajnie, zobaczymy. Póki co, to wyląduję najpierw w Sydney, bo do QLD mnie nie wpuszczą. To znaczy, jakbym tam poleciał, z Sydney, to musiałbym do hotelu na państwową kwarantannę na 2 tygodnie. To wolę się poszlajać po Sydney i zobaczyć, czy potem będę mógł normalnie wjechać. W sumie, to chciałbym już być z powrotem i tutaj sobie jakoś życie poukładać, bo tak żyję już od lat na walizkach. Byłem wczoraj na ściance, czyli na bouldering. Powoli coś tam lepiej idzie. Jakbym poszedł na ściankę z liną, to bym pewnie poznał więcej dziewczyn. Wczoraj gadałem z jedną znajomą, X, która mówi, że woli samochodem jeździć. Nie mam samochodu, więc nie chce mi się na ściankę z liną, bo to prawie pół godziny rowerem, więc jak wrócę, to kupię sobie samochód, bo mi tego brakuje. Idę jutro na test PCR, jak wyjdzie pozytywny, to i tak nigdzie nie pojadę

Zamieszanie, czyli normalka

 U mnie w głowie zamieszanie, ale tak to już jest i tak pewnie pozostanie. Staram się tym za bardzo nie przejmować, ale robić swoje, choćby pisać codziennie  pamiętnik. Z tym ostatnim to mi coraz lepiej idzie, kiedyś się tym bardziej stresowałem. Za to pisanie książki nie posuwa się specjalnie do przodu, zastanawiam się dlaczego. Robota mi się w piątek skończyła, no i dobrze, bo mnie trochę wykończyła psychicznie, bo pewne rzeczy musiały być na termin skończone, a ten, który się na tym najlepiej znał poszedł na chemioterapię. Oczywiście, chcieli by żebym tam na stałe pracował, albo przez inną firmę, ale póki co to się wybieram do tej Australii, pewnie na jakiś miesiąc, dwa, z czego prawdopodobnie 2 tygodnie spędzę na kwarantannie. Już nie wspomnę o prawie 3 dniach lotu, bo do Brisbane, gdzie się wybieram, póki co to nic bezpośrednio nie lata, choćby dlatego, że tam obowiązuje kwarantanna, to nikomu z zagranicy się tam nie kwapi. Dlatego też pewnie żadna linia lotnicza nie ma w tym inte

Tu czy tam

 W sumie, to nie wiem po co jadą do tej Australii, przyjaciół zobaczyć, popatrzeć na pytony w lesie i różnego rodzaju papugi w parku. Możliwe, że będę się włóczył przez 2 tygodnie gdzieś w okolicach Sydney, bo w QLD ciągle obowiązuje kwarantanna, jak się przyleci z zagranicy. To zamiast siedzieć w hotelu, za który sam muszę płacić, bez możliwości opuszczenia go, wolę się powłóczyć po kafejkach, a może wybiorę się w góry Blue Mountains. To wszystko powoduje u mnie stres, bo w sumie, to sam chyba nie wiem czego chcę, co nie jest niczym nowym. Czuję się samotny, zostałbym tutaj, ale z drugiej strony coś mnie ciągnie precz. Niby jadę tam też, żeby nie stracić tej wizy. Tak to jest, jak człowiek ma namieszane w głowie.

Bilety i mentalności

Jak to się szybko niektóre rzeczy zmieniają. NSW, to ten stan, gdzie Sydney leży, zniósł kwarantannę, w piątek. O ile psim swędem dostałem bilet przez London, do którego musiałem osobno lecieć, potem 23 godziny bezpośredni lot do Sydney, z krótką przerwą w Darwin, tak teraz jest biletów jak grzybów po deszczu. Wprawdzie nie do Brisbane, gdzie się wybieram, ale mogę lecieć prze Dubai, zawszeć to tylko 6 godzin i potem jakichś 13, czy coś koło tego. Na tą okazję kupiłem sobie droższe siedzenia, takie, że mogę nogi wyciągnąć i nie muszę nikomu po nogach chodzić, jak chcę do toalety.  Tak, że mam bilet przez Dubai. Tamten z Londynu muszę skasować. Jak będę miał szczęście, to może dorzucą jeszcze lotów i pojadę od razu do Brisbane, bez nocki w Sydney, na którą się w tym momencie zapowiada. Póki co, to czeka na mnie 14 dni kwarantanny w QLD (Queensland), gdzie Brisbane leży. Tyle, że myślę, że pod presją może ichniejszy rząd stanowy się podda i nie będzie kwarantanny. QLD żyje z turystyki, a

Przed podróżą?

 Tak się jeszcze ciągle zastanawiam nad tą podróżą do Australii i do żadnych nowych wniosków nie dochodzę. Myślą, że pojadę tam po prostu odetchnąć innym powietrzem i zobaczę co dalej. Może postaram się wizę przedłużyć, bo w tym momencie strasznie cienko z lotami w tamtą stronę. Wczoraj byłem na boulderingu, potem na kawie z Sąsiadką. Jak wspominałem, to moja dobra kumpelka, nic od niej nie chcę, ona ode mnie też, ale się nam dobrze dogaduje i ja mam się przy kim wygadać, ona też.  Coś mi się nie chce pisać, jestem jeszcze zmęczony tym projektem, w którym jestem. Poszedł on w piątek na produkcję, jak się to mówi, zobaczymy co z tego będzie, przeważnie coś tam po paru dniach wychodzi. Pogadałem z kumplem, jak to jest z robotą, bo tu są takie przepisy, że jako freelancer nie wolno za długo w jakiejś tam jednej firmie pracować, bo wtedy jest się jakby pracownikiem na stałe i trzeba do "ZUSu", czy czegoś w tym rodzaju, nadpłacić, za przeszłe lata. Zarówno pracodawca, jak i pracow

Nowy tydzień

 Ale ten czas leci, to już pół roku od mojej operacji. Byłem dzisiaj w parku, zrobiłem taki marszo-ćwiczeniobieg, bo powiedziałem sobie, że po pół roku zaczynam z lekkim bieganiem. Tyle, że mnie teraz trochę lewe biodro boli, ale, takie życie. Przez ostatnich parą dni byłem do niczego, bo sporo stresu w robocie. Robię w projekcie dwóch grup, tyle, że w tej drugiej grupie ta osoba która też miała robić poszła na urlop, druga tam też na urlop, a trzeci chory. Chcieli żebym ja pomagał, to robota ma być zrobiona. W każdym razie, to mam nadzieję, że będzie luźniej, od przyszłego tygodnia, bo większość roboty zrobiona.  Idę we wtorek do fizjoterapeuty, ciekawe co tam będzie. Nie byłem na żadnych sportach od środy, bo padałem jakoś na pysk. W takich momentach przestaję zwracać uwagę na moją wagę, czyli ciężar, więc przytyłem, takie życie, ale trochę się może jedzeniem pocieszałem, a trochę może uważałem, że potrzeba mi energii, żeby mnie jakie choróbsko nie złapało.

Koniec lata

 Ale czas leci, już koniec sierpnia, koniec lata powoli, choć dzisiaj ciepło. Idę zaraz na spacer po parku, choć mi się nie chce. Byłem w sobotę na bouldering. Było masami ludzi, co rzadko zdarza się w sobotę rano. Na koniec chciałem się zapytać co takie masy, ale najpierw nie umiałem się dopchać do obsługi, a potem jakoś zapomniałem, odurzony dobrą kawą. W domu, jak to się mówi, przypadki chodzą po ludziach, przełączyłem radio na inną stację i tam coś mówili o kuponach na ściankę, czy coś w tym stylu. Nawet sprawdziłem, ale mieli tylko dla tego samego centrum, ale w miasteczku obok. Pewnie mieli wcześniej dla tego do którego ja chodzę. Mnie to rybka, bo mam kartę miesięczną, ale chciałem to posłać Sąsiadce. Z nią spotkałem się w niedzielę. Nie chciało mi się, bo coś ostatnio padam na pysk, ale wybrałem się. Spotkaliśmy się w nowej dla nas kafejce. Po dwóch dużych cappuccino trochę się obudziłem. Ona szła potem do mieszkania rodziców chłopaka, karmić rybki. Dobra, mówię, przejdę się ma