Posty

Zimna fala

Wgryzam się w moje lęki, jak zły pies, albo może, lepiej, wilk. Gryzę czasami po omacku, najczęściej chyba sam siebie. Gdy czuję niepokój, to myślę sobie teraz, że to wewnętrzne dziecko ze mną chce gadać, znaleźć kontakt, bo to ono się boi. Wiem, że "wewnętrzne dziecko", to tylko pewien model. Dla mnie, to parę sytuacji z przeszłości, mój pokój, w którym siedziałem, praktycznie uwięziony, bo niebezpiecznie było z niego wyjść, gdy stary był w domu, albo w tym samym mieście, bo w każdym momencie mógł wrócić do domu. Niby wiem o tym, ale co jakiś czas odkrywam to na nowo, coraz lepiej. W sumie, to byłem karany za to, że nie byłem mechanicznym robotem i za to, że po prostu byłem. Ktoś może powiedzieć "nasz stary bił nas po pijaku". Mnie mój stary bił na trzeźwo i trudno było powiedzieć kiedy się oberwie. Chyba obrywałem za to, że istniałem. To znaczy, jakiś powód zawsze się znalazł. Niedokładnie wyczyszczone buty, źle uczesany, że coś zrobiłem, niezależnie nawet od tego

Nad pustką

Coś, po tym pobycie u dentysty, gdy mi powiedział, że z moją parodontosą jest gorzej, jakiś mi się smutno zrobiło. Może, to też jesień, czy prawie zima? Może samotność, szarość za oknem, zakwasy, ucieczki? Staram się walczyć z lękami i gdy czuję się bezradny, to chyba mnie to nieźle przybija. Jak z tymi zębami. Nagle coś staje się problemem. Ale powoli jakoś udaje mi się do tego zdystansować. Stwierdziłem, że nie będę jadł miodu po 18, bo to też nie jest za dobre, miód na noc. Cały czas mam lekkie afty, budzę się czasami zlany potem. Ale, takie życie. Staram się po prostu iść dalej. Rano myślałem sobie, że w sumie, to fajnie było by nie żyć, nic nie czuć. Przez chwilę bawiłem się tą myślą, bo to przecież wygodne, uciec w śmierć. Nie dlatego, że mi tak specjalnie źle, że jestem w sytuacji bez wyjścia, ale dlatego, że mam taki odruch. Coś nie tak, to zamiast walczyć, w pierwszym odruchu uciekam. No, chyba, że ktoś chce dać mi "w mordę", czyli mi fizycznie zagraża, to wtedy nie

Kroki w nieznane

Wczoraj na treningu czułem ostro moje udo, bo w sumie, to codziennie coś robiłem. W sobotę grałem najpierw prawie, że 3 godziny, potem, po dwugodzinnej przerwie graliśmy znowu. Przyszła nawet X, moja ulubiona Chinka z paletek. Akurat ćwiczyłem z S, na jednym boisku z A i K (Japonką), jak usłyszałem, jak A i K zaczynają mi szeptać, z uśmieszkami na twarzy "X przyszła". "Co z tego", mówię. W sumie, to wiadomo, trochę się ucieszyłem, a trochę mi to było obojętne. A i X dalej coś tam przygadywali, ja odgrywałem rolę góry lodowej, tym bardziej, że X była po drugiej stronie hali, za moimi plecami. Po paru  minutach A coś powiedział S i ten zniknął z mojego pola widzenia. Odwracam się i widzę, że gada z X. A posłał najwyraźniej S, żeby ze mną grała. Taka mała paletkowa mafia. Byłem u dentysty, mam gorzej z parodentosą. Jak miło. Od razu budzi się we mnie myśl "to mam dosyć", "to mi się nic nie chce". Przyglądam się tej myśli i wiem, że to tylko odruch,

A życie płynie dalej, trochę jak rodzaj gry

Coś śpiący jestem. Wczoraj musiałem zostać dłużej na paletkach, bo mnie jeszcze prowadzący o zastępstwo poprosił. Potem, w domu, chciałem jeszcze obejrzeć relację z mistrzostw w szachach. Nie, żeby mnie szachy tak specjalnie interesowały, ale facet fajnie opowiada. Rano o 6.30, wpadł kawałek rodziny, bo akurat jest przejazdem. Wiedziałem, może dlatego też, trochę niespokojnie spałem. Zresztą, znowu się coś pociłem. Tak bywa. Dzisiaj ścianka. Czasami myślę o NB (narkotyk-B), nie wiem dlaczego. Wczoraj było mi smutno, rano też. Może dlatego, że jedna ex napisała, że spodziewa się drugiego dziecka, może dlatego, że na paletkach cienko mi szło, może dlatego, że moje życie jest w miarę puste, bo nie udaje mi się tak żyć, jakbym chciał. Nie, żebym dokładnie wiedział, jak chcę żyć, ale czasami mam trudności z prostymi rzeczami, co jest wkurzające. Do dzisiaj nie zrobiłem porządku z drugą lodówką, którą mam w kuchni, albo nie wyrzuciłem starej elektroniki. W dodatku stresuje mnie myśl, że za p

Boję się być sam w domu?

Coś mnie chyba przeziębienie łapie, nie wiem. Afty mnie męczą, witamina B nie pomaga. Chyba za mało śpię, bo budzę się w nocy czasami, idę za późno spać i budzę się za wcześnie rano. Wczoraj pisałem sobie coś o dzieciństwie, dzisiaj w nocy obudziłem się zlany potem. Ciekawe, czy to przypadek, czy może to rzeczywiście stres wspomnień. Kiedyś bywało gorzej. I tak śpię zawsze na ręczniku, bo czasami się ze mnie leje, niezależnie od temperatury w pokoju. Wczoraj na paletkach czułem jeszcze zakwasy, czy co mi tam było, ale na koniec grałem nawet z tą Chinką X. Jej chłopak też tam był, widziałem go chyba po raz pierwszy od roku. Grałem z X przeciwko niemu i jednemu kumplowi, ale ten kumpel był coś cienki, dlatego nawet wygraliśmy. Tym bardziej, że chłopak X specjalnie ostro nie grał, przynajmniej nie ścinał ostro na nią, pewnie nie chciał jej się narazić ;) Brakuje mi kogoś bliskiego myślę sobie, szczególnie po takich spotkaniach, jak z X, czy C. Ale z drugiej strony mam święty spokój. Nie w

Dom, niebezpieczne miejsce

Wczoraj byłem na treningu, coś sobie lekko naciągnąłem w udzie, bo jak zwykle przesadziłem. W sumie, to wszystkich coś tam bolało, bo jesteśmy cienko wytrenowani, w niektórych rzeczach. Na koniec graliśmy podwójną i przegraliśmy, to znaczy ja, z tym, z którym grałem. W sumie, to powinniśmy byli wygrać. Złości mnie jak gram bez sensu. Nie wiem, czy brakuje mi doświadczenia, czy gram za nerwowo, ale trafiam niedokładnie i w ogóle. To promieniuje trochę na moje samopoczucie, bo czuję się znowu trochę bezradny. Bezradny, to znaczy, znowu w klatce bez wyjścia. Myślę sobie wtedy, że i tak nie dam rady, po co to wszystko. Czasami trudno mi iść do przodu, ale jakoś idę. Czasami mam wrażenie, że stoję, albo, że się cofam. Jestem sam i jakoś nic nie idzie do przodu. Choć bywało gorzej, byłem sam i bolały mnie moje stare miłości, albo nowe miłości, albo po prostu świat bolał, czasami tak, że się zginałem w pół. W niedzielę byłem na ściance, wspinałem się z B. Potem brałem gorący prysznic, bo są t

Szukanie wyjścia z klatki i weekendowe depresje

Czasami rano, gdy się budzę, to czuję, jak coś we mnie chce uciec, może przed rzeczywistością, czy cholera wie, może to przeszłość znowu przychodzi. Wtedy trudno się poderwać, coś zrobić, szczególnie w weekend. A jednocześnie, nie mam ochoty tak leżeć, pozwolić, żeby czas i życie przepływało, bez mojego wpływu na nie. Czasami pomaga herbata, czasami muszę na ściankę, bo jestem umówiony. Możliwe, że po prostu brakuje mi kogoś bliskiego, ale z drugiej strony wiem, że czasami to wcale nie pomagało, a nawet było gorzej. Bo ile można się tulić do kogoś, ucieczka, to ucieczka. Niepokoi mnie myśl o Australii, zastanawiam się, po co tam chcę iść i na jak długo. Zostawić to tu wszystko i iść w nieznane? A z drugiej strony, to jeśli jest mi tu przez większość czasu źle, to dlaczego nie spróbować czegoś innego. Zawsze miałem w sobie te dwie siły, jedna, by uciec, by zostać tam, gdzie jestem i druga, by szukać czegoś nowego, może po prostu wyjścia z tej klatki, choćby czasami na oślep.