Posty

Były komandos, czylu snowboard na protezach

Dzisiaj rano był tu wywiad z australijskim żołnierzem, Damien Thomlinson, któremu parę lat temu w Afganistanie bomba urwała nogi. Pokiereszowało go nieźle, oprócz tych nóg, to miał jeszcze sporo złamań, rany na twarzy i uszkodzoną głowę. Było to w ramach serii wywiadów na ABC, "Survivers", o tych, którym udało się trudną sytuację przeżyć, albo po prostu przeżyć. Jak o byłej prostytutce, którą się ojciec zabawiał, jak była mała.  Udało jej się wyjść z prostytucji i heroiny. Mówię, wyjść z prostytucji, bo sama siebie przez to nie znosiła, ale nie umiała przestać. W odróżnieniu od tych prostytutek, które sobie tak po prostu dorabiają, zbyt źle się przy tym chyba nie czując, bo kasa im to wynagradza. Ten żołnierz, Thomilson, były komandos, nie wyglądał na zgnębionego. Oczywiście, mówił, miewa trudne momenty, ale równocześnie przez to, że był tak blisko śmierci, to nauczył się bardziej cenić proste rzeczy w życiu. Gdy leżał na stole, po pierwszej operacji, w której mu chyba większ

Jakoś wkurzony...

Kiedyś porównywałem moje życie do obozu koncentracyjnego, jak byłem dzieckiem. To znaczy, byłem w sytuacji bez wyjścia i żyłem w wiecznym stresie. Wiadomo, teraz bym już takich porównań nie robił Czytałem wtedysporo książek na ten temat, poza tym, to mieszkałem niedaleko Auschwitzu, więc po prostu słyszałem o obozie od starszych ludzi. Nie, żeby oni coś dokładniej opowiadali, ale uzupełniało to obraz, który miałem z książek, czy filmów. Myślałem sobie wtedy, że byłbym pierwszą osobą, która by na druty poszła. Bo jak kto nie umiał w obozie wytrzymać, to szedł na druty. Może też stąd się wzięła ta myśl o popełnieniu samobójstwa, jak byłem dzieckiem? Kto wie. Po tym też widzę, że coś się we mnie zmieniło, czy zmienia. Teraz, to wolał bym za sobą paru SS-manów, czy kapo pociągnąć, niech się dzieje co chce, niż na siłę bronić życia. Ogólnie, to się nad Auschwitzem dosyć długo zastanawiałem, jak do tego doszło, w ogóle, jak to mogło zaistnieć. Dlaczego ludzie pozwalali się tak wykańczać, bez

Ciemnogród, a hijab, czy kask motocyklowy

Dzisiaj rano oglądałem program poranny, przy śniadaniu, składającego się z owsianki, którą jem siedząc przy tym najczęściej na podłodze. Nie wiem, po co to piszę, pewnie, żeby nie powstał obraz, że jem śniadanie przy stole oglądając przy tym telewizję. I na jednym z kanałów, było coś na temat burki. W każdym razie, to jedna kobieta powiedziała, tak po prostu, że ona tego nie lubi. Uważa, że to oznaka uciemiężania kobiet. Jeden z redaktorów rzucił od razu hasłem "ale, przecież dużo muzułmańskich kobiet dobrowolnie je nosi". To takie typowe hasło, które słyszy się często. Na to ta kobieta "Taaa, ale większość nie". Na tym się ten temat zakończył. Aha, było jeszcze coś w stylu, "to demokracja, więc każdy może nosić co chce", ta sama kobieta nim rzuciła, zanim powiedziała "ale ja nie lubię burki". Jak słyszę takie "każdy może nosić co chce", to mi się nóż w kieszeni otwiera. Ciekawe, czy można topless po ulicach chodzić, albo jak mi się zac

Ebola, a alkohol

Tutaj ciepło, w telewizji straszą ebolą, a ja się wtedy często zastanawiam, ile ludzi umiera z powodu alkoholu. Ale cóż, obrazki z eboli dużo lepiej się sprzedają, bo kto chce oglądać sąsiada alkoholika. Nie mówię, że ebola nie jest niebezpieczna, ale patrząc na to ile ludzi rocznie ginie z głodu, popełnia samobójstwo, czy ginie na różnych wojnach, to jakoś nie jestem o tej wielkiej tragedii przekonany. Tym bardziej, że dużo leży po prostu w tradycji tych ludzi i ich braku edukacji, bo dotykają zmarłych przy pochówku, niezależnie od tego, na co kto umarł. Tak mi się skojarzyło znowu z samobójcami. Jak kto ebolę przeżyje, to i Obama go uściska, bo wygrał ze śmiercią. A jak ktoś nie popełni samobójstwa, albo się go odratuje, to jeszcze może po głowie dostać, bo przecież to od niego zależy, co ze swoim życiem robi. Kłopoty z bakteriami, rakiem, czy wirusami, to zupełnie coś innego, niż wypaczone dzieciństwo, czy trauma w jakiejś sytuacji. średniowiecze się kłania. Prawie co roku są jakieś

Mgła w głowie

Obudziłem się w nocy zlany potem. Ciekawe, co się tam w mojej głowie dzieje? Już wczoraj spałem niespokojnie. Odstawiłem wczoraj B, mojego gospodarza, na lotnisko. Wszystko na ludzie, "o której chcesz jechać", chwilę się wahał, skończyło się na 14.30. B trzyma się przeważnie ram czasowych. O 14.28 leży jeszcze na kanapie, ale o 14.30 jest gotowy do wyjścia. Punktualnie jak zegarek szwajcarski. Podobnie, jak jedzenie w barze. Nie ma, żeby się coś delektować, czy popatrzeć na otoczenie. B wcina, aż mu się uszy trzęsą, a potem jest gotowy i możemy iść. Nauczyłem się nie zwracać na to uwagi i trzymam się swojego rytmu. A tutaj, zbliżamy się lotniska, które jest spore, więc pytam "Który terminal, krajowy, czy międzynarodowy?". O dziwo, B. zastanawia się, "Jedź wolniej", mówi, zadzwonię do R, który też miał lecieć, tyle, że chyba następnego dnia. Zaczynają dyskusję z R. Wiadomo, że B najpierw leci wewnątrz kraju, ale ogólnie, to potem międzynarodowo. R sprawdza,

Pozorna tragedia, na trzy głosy

Od paru dni chciałem sobie kupić  doładowanie karty telefonicznej. Byłem nawet w jednym sklepie, ale sprzedawczyni stwierdziła, że nie mają, choć jestem przekonany, że kiedyś tam już kupowałem taką kartę. Na karcie miałem już trochę zaoszczędzonych megabajtów i sporo minut na rozmowy, więc zależało mi na tym, żeby tego nie stracić. Myślałem, że mogę doładować do jutra, więc spoko "Zdążę". Dzisiaj rano sprawdzam konto telefoniczne na internecie i widzę, że mam zero wszystkiego. Więc tragedia. W mojej głowie odzywa się głos "co za idiota z ciebie, przecież tyle czasu miałeś, żeby tą kartę kupić". Dochodzą do tego emocje w stylu smutek i bezradność, bo sobie nie daję rady, z takimi prostymi sprawami, coś mi mówi w głowie "znowu sobie nie dałeś rady, co będzie z innymi rzeczami". Dochodzi do tego uczucie samotności, brakuje mi kogoś bliskiego, dziewczyny. Więc głos mówi "wszystko jest do niczego". Złoszczę się na siebie i pluję sobie w brodę, "j

Dziś szaro w głowie

Jestem dzisiaj jakiś przymulony. Może dlatego, że coś ostatnio słabiej śpię? Nie wiem. Nawet nie wiem, czy słabiej śpię. Coś nie wydaje mi się, żebym stąd w grudniu wracał, do zimnych Niemiec? Może i tam fajnie, ale jak wyjadę, to mi wiza przepadnie. Niezależnie od tego, że tu jestem bardziej produktywny, niż tam. To znaczy, uczę się więcej Chińskiego i coś tam próbuję pisać. Nie chodzi mi o wyniki tych starań, ale o lekką zmianę spojrzenia na pewne rzeczy. O to, że jestem w stanie coś robić. W Niemczech często trudno mi było się zwlec z łóżka, to znaczy, wstałem, zrobiłem sobie coś do jedzenia, ale potem znowu siedziałem na łóżku i oglądałem coś tam. Albo chodziłem do pracy, gdzie czułem silne lęki. Nie z powodu pracy, bo ta była w miarę normalna, ale coś tam we mnie się stresowało. Teraz nawet mi się na surfing nie chce jechać. Po prostu mi się nie chce. Nie ciągnie mnie. Mam bardziej "imperatyw wewnętrzny", żeby uczyć się tego chińskiego i grać w paletki. Chociaż, dzisiaj