Posty

Wyświetlam posty z etykietą bieganie

Moje życie to gra, a może labirynt

Tak sobie dzisiaj rano pomyślałem, że życie to rodzaj gry, przynajmniej moje. Jak w grze, staram się iść do przodu, omijać, czy przeskakiwać przeszkody, zbierać punkty za zrobienie jakiegoś zadania, czy je zużywać, czy tracić, jak popełniam błędy. Tyle, że tak do końca, to nie znam zasad tej gry. I właśnie przyszło mi to do głowy, że ktoś to chyba o Kafce, czy Nietzsche powiedział. A może któryś z nich to powiedział? że żyją zawieszeni pomiędzy niebem, a ziemią. Grają w grę, której zasad do końca nie znają. Ja mam może częściej wrażenie, że poruszam się w labiryncie, którego ścian nawet dokładnie nie widzę. Też napotykam na przeszkody. Jak zwał tak zwał, potykam się o lęki, czasami z nimi przegrywam, czasami wygrywam. Ale, w sumie, to może w odróżnieniu od gier komputowych, to nie wiem, jaki jest cel tej gry, co jest na końcu do osiągnięcia. Byłem pobiegać, zrobiłem parę ćwiczeń na urządzeniach w parku. Trochę ćwiczeń do paletek. Udaje mi się trochę wcześniej wstawać, ale ciągle po dzi

W sumie, to najtrudniej jest uwierzyć, że można coś zmienić.

Czasami czuję zimno od środka, wtedy wiem, że lęki się zbliżają. Przyłapuję się na tym, że leżę na łóżku i oglądam jakiś serial, zamiast robić, no właśnie, to co może bym chciał robić. Ale gdy czuję to zimno, to po prostu uciekam. Łatwiej uciec w jakiś serial, wtedy żyje się czyimś życiem. Nie czuję wtedy tęsknoty, za kimś, czy nacisku na klatce piersiowej, czy tego zimna, jakiegoś, takiego trudnego do zdefiniowania. W robocie udało mi się zrobić coś, co sprawia mi satysfakcję. Myślę dużo o tym wyjeździe do Australii. Nie wiem, czy chcę tam jechać. Coś we mnie chce, coś nie chce. Ale jestem świadom tego, że moje lęki, moje emocje, często kierują moimi myślami. Widzę to po czasie. Myślę, że przydała by się jakaś dziewczyna w moim życiu. Pies sąsiada szczeka, trochę wyje. To jeden młody. Były trzy młode, matka, ich właścicielka, uzależniona od narkotyków, główny lokator i smród z ich mieszkania. Teraz jej nie ma, na to wygląda. Głównego lokatora nie rozpoznałem na ulicy, a może to nie by

Myślę, że jak się walczy, to człowiek się uczy czegoś. Jak się ucieka, to trudno coś zmienić.

Czasami budzę się rano, jak wczoraj i wszystko jest do kitu. W niedzielę byłem na turnieju i graliśmy beznadziejne deble. Ale już nie mam zamiaru grać z tym kumplem, za dużo mnie to nerwów kosztuje. On jest dobry w mixta, z Japonką. W podwójnej coś nam nie wychodzi. To znaczy, wygraliśmy coś tam, a to przegraliśmy, to tylko paroma punktami, ale nie była to płynna gra. W każdym razie budzę się w poniedziałek i projektuję te przegrane mecze na moje życie, w stylu "nic mi nie wychodzi", "po co się starać, jak i tak nic z tego nie ma". Albo "jestem sam", czy "wszystko jest do kitu". Wiadomo, potęguje to bezradność. Mając do tego jeszcze lekki ból głowy, jest mi po prostu fantastycznie. Tak się zaczął poniedziałek. Ale wstałem, wiadomo, do roboty i lubię być wcześnie w robocie. W sumie, to jestem najczęściej pierwszy. Czy to o czymś świadczy? W każdym razie wstałem i powtarzałem sobie, że to tylko myśli, że to dołek, który trzeba przeskoczyć, albo z k

Ucząc się nowych schematów myślenia i emocji

Coś mi się ostatnio nie chce tu pisać. Może to zmęczenie, może po prostu chcę mieć święty spokój, może lęki. Z lękami, tymi z przeszłości, to taki problem, że trudno je odróżnić o tych z teraźniejszości. Bo wiadomo, niektórych rzeczy należy się obawiać, jak na przykład chodzeniu po balustradzie mostu. Ale wtedy, to bardziej strach, niż lęk. W każdym razie, gdy pomyślę o tym, że mam coś zrobić, to czasami zaczyna mnie coś dusić. Gdy myślę o wyjeździe do Australii, to też mnie czasami coś dusi, a czasami nie. Może zależy to od ilości kofeiny we krwi. Ogólnie, to po prostu muszę iść do przodu, wiedząc, że moje wyuczone, te lękowe, schematy, włączają się, mówiąc mi "nie ma sensu", "nie da się", albo nic nie mówiąc, tylko dusząc mnie i szukając wymówek. Jak ktoś to powiedział, nikt nie zna Ciebie tak dobrze, jak Twój własny mózg. W tym przypadku chodziło o przykład lęku, który się wzmagał i który ktoś sobie racjonalizował. To znaczy, zamiast powiedzieć "boję się cho

Lubię się wyżyć grając, albo ćwicząc

Wczoraj na paletkach powiedziałem trenerowi, żeby mi mówił, jak widzi, co źle robię. Powiedział mi, że chciał mi jedną rzecz powiedzieć, ale zapomniał, bo w sumie, tyle... Zepsuło mi to trochę humor, bo takie coś działa na moje emocje, w stylu "do niczego się nie nadaję". Wiadomo, gdy przebiegnę coś szybciej, niż ktoś z mojej grupy, to się tym cieszę, ale gdy odniosę jakąś porażkę, to bardziej ją przeżywam, niż sukces. W sumie, to chyba normalne. Może jestem też tak przewrażliwiony, bo widzę, jak sobie czasami nie radzę, widać to po moim mieszkaniu, gdzie dużo jest rzeczy, jak w graciarni. Coś się zmienia, chyba, powoli, ale do końca, to nie wiem, jak szybko, wtedy pewnie wpadają mi do głowy myśli "nie da się". Z tym, że wiem, że mam takie myśli, takie reakcje, więc po prostu biorę na przeczekanie. Wiadomo, nie mam wielkich aspiracji w paletkach, chociażby ze względu na rozwalone kolana, rozwalone ramię i wiek. Więc dlaczego to na mnie tak działa? Pewnie dlatego, ja

Bo tak czasami po prostu jest

Coś , mi się ostatnio nie chce pisać. Byłem pobiegać, przez ten most. Nawet fajnie się biegło, bo słońce świeciło, niebieskie niebo. No fakt, trochę wiatru było, ale dało się przeżyć. Wystartowałem na końcu, dlatego cały czas wyprzedzałem. Na 2200 facetów byłem gdzieś koło 200. Tyle, że były dwa biegi, bo za dużo ludzi., temu nie wyprzedziłem 2000 facetów, ale może z 1000 Na początku musiałem się trochę przepychać, bo moja grupa, 3 dziewczyny, ja chłopak jednej, wolała bardziej rekreacyjnie, czyli na końcu zacząć. Za to po drugim kilometrze fajnie się biegło, bo moją grupę zaraz na początku zostawiłem. Chciałem przebiec poniżej godziny, przebiegałem w 54 minuty, czyli gdzieś 4.30 na kilometr. Na to, że prawie nic ostatnio nie biegałem i miałem lekko rozwaloną łydkę, to i tak nieźle, jak na mnie uważam. Tyle, że sobotę i w niedzielę padłem na pysk. W piątek miałem wolne, temu joga i paletki, ale weekend zdechły. Staram się regularnie coś robić, konkretnego w domu. Wiem, że boję się wrac

Wygodne IV przykazanie, mondai nashi

W sobotę byłem pobiegać, bo przez lekką kontuzję łydki nie chciałem iść na paletki. Biegłem w miarę spokojnie, przynajmniej pierwsze kółko. Potem jednak pojechałem do hali, żeby się spotkać z KJ i A, po prostu pogadać. Na końcu coś tam potrenowałem. W niedzielę zamieszanie, zamiast ścianki, miał być wyjazd, żeby zobaczyć zawody. Z tego nic nie wyszło, bo zawody odbyły się w sobotę, a tu niedziela. Skończyło się na tym, że wpadła KJ (K-Japonka), której coś tam na gitarze pokazałem. Przyniosła zupę mizo, a potem poszliśmy na spacer. Zastanawiam się, czy jej zależy na A, bo złości się trochę, jak A z innymi dziewczynami trenuje. K jest mężatką, dodam, ale co to dzisiaj znaczy. Poszliśmy do parku na spacer, słońce świeciło, siedliśmy na schodach nad jeziorkiem i wygrzewaliśmy się. KJ czekała pewnie, aż A się odezwie, żeby do nas dołączyć, ale on nas olał. To znaczy, poszedł na zakupy, a potem dalej grał w kosza, na którego punkcie ma lekkiego fioła, podobnie, jak na punkcie paletek. A narz

Uczyć się walczyć i żyć

Wczoraj byłem się wspinać z ładną dziewczyną, którą znam od lat. Potem nie czułem smutku, raczej trochę złości, bo w sumie, to mi godzina nie pasowała i musiałem linę tachać, chociaż ona była samochodem. W sumie, to byłem zadowolony, że nie czułem tego głębokiego smutku, który często się pojawia, gdy spotykam jakąś dziewczynę, która jest w pewnym sensie nieosiągalna. Ale, nawet nie wiem, czy bym chciał być bliżej tej C. Może dlatego nie było tego smutku, a może po prostu coś się we mnie zmienia? Staram się mieć dużo kontaktu z wewnętrznym dzieckiem, czyli emocjami z przeszłości, które codziennie wychodzą. Myślę, że wychodziły one też kiedyś, ale o tym nie wiedziałem. "Kiedyś", to byłem prawie cały czas nieszczęśliwie zakochany. To była w sumie wygodna forma ucieczki od problemów. "Bo gdyby...". Wiem, że nie tylko ja tak robię. Część ludzi czepia się kurczowo przeszłości, marząc o miłościach, które były, część czegoś innego. W sumie, miłość, czy zakochanie, to też fo

No worries

Tak się po prostu lekko duszę, czyli trudniej mi się oddycha, czuję niepokój, czasami mnie coś w okolicy splotu słonecznego ściska. Wiadomo, lęk. Co z nim zrobić? Tak do końca, to oczywiście nie wiem, ale szukam różnych dróg. Staram się robić to, co muszę zrobić, choć czasami mi się to nie udaje. Czasami mi się udaje. W sumie, to jakoś to idzie do przodu, ale bardzo powoli. Staram się żyć spokojniej, nie uciekać tak. Ucieczka, to leżenie na łóżku i oglądanie jakichś filmów, czy seriali, czy czytanie czegoś. Kiedyś bardziej mnie złościło, że oglądam jakieś głupie seriale, bo chciałem coś innego robić, ale nie umiałem się zabrać. Teraz, widzę, że jakoś to i tak idzie. Równocześnie, gdy za dużo stresu sam sobie robię, to robię się dziwny, tak, jakbym miał stan gorączkowy. Łapią mnie też bardziej afty. Dlatego staram się robić swoje, ale też odpuszczać, w stylu "no worries". Coś mi ostatnio znowu NB (narkotyk-B) chodzi po głowie. Nie, żebym za nią tęsknił, ale czasami przychodzi

Myśli na myśli

Byłem pobiegać, dawno już tego nie robiłem. Nawet mnie kolano specjalnie nie boli, może dlatego, że biegam teraz na śródstopiu? Jadę zaraz do J, buty jej zawieźć, które kupiłem w Australii. Już żadnej kobiecie więcej butów nie kupuję. Bo miało być prosto, a skończyło się na bieganiu od sklepu do sklepu i przebieraniu od modelu do modelu ;) Czasami budzę się rano i nie widzę sensu w niczym. Wtedy robię może 10 pompek, czasami żadnej, albo więcej. I potem jakoś dzień się toczy. W pracy czuję czasami duszność i ciężar na klatce piersiowej. Piję kawą, może za dużo, gdy piję za mało wody, to robię się drażliwy. Postanowiłem robić znowu 10 minutowe wstawki w nic nie robieniu, w domu, szczególnie w weekend. To znaczy, ustawiam sobie count down na 10 minut. Łatwiej się walczy z czymś, wiedząc, że się to będzie czuło tylko 10 minut. W ten sposób łatwiej mi czasami to uczucie bezwładności przezwyciężyć. Powoli zaczynam to traktować jak chorobę, jak grypę. Jeden ma grypę, ja robię się ociężały, c

Rozgrywki, gonitwy i myśli

Poszedłem dzisiaj na kawę z UA, to znaczy, odebrała mnie. Najpierw musiała krótko zrobić coś z pracy, ale potem siedliśmy w kafejce z jej ulubioną kawą. Kawał była w miarę dobra, chociaż, jak się tutaj "cappuccino tall" pije, to i tak nie wiadomo za dobrze, co to za kawa, czy taka super, bo tyle mleka. Wzięliśmy po łyku, a UA do mnie "pewnie nie pamiętasz, ale przerwałeś mi w niedzielę, w połowie zdania i uważam, że to było bardzo niegrzeczne". W sumie, to nie pamiętałem. "Tak sobie myślałem", powiedziała. Przypomniałem sobie. Ona zaczęła wtedy mówić o wypadku motocyklowym, o szczegółach, to jej powiedziałem, po angielsku, że mnie nie interesuje to, co mówi, chodziło mi,  o te detale. Nie wiem już nawet dokładnie, co powiedziałem. A UA dalej, "od niedzieli mi to po głowie chodziło". A dzisiaj piątek. Ona, taka wielka luzaczka, która nie pamięta, kiedy coś ostatnio prasowała ;) Przeprosiłem ją, bo co miałem zrobić. A ona mnie trochę pouczyła, że m

Za dużo kawy na raz...

Siedzę sobie w kafejce. Będę musiał zaraz znowu coś kupić, bo mi się WLAN, 30 minut kończy, chociaż, może polecę przez telefon, ale, nie chcę, żeby się krzywo na mnie patrzyli. Idę na ściankę, do hali tym razem, B napisał mi smsa. Napiję się zaraz tego ichnego Czaju Starbuckowego. Po kawie jestem trochę na haju, to znaczy, stan lekko euforyczny. Czytam trochę na innych blogach, jak to się ludzie cięli, czy tną. Ja ciąłem się tylko może parę razy, tak odruchowo, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, może próbując sam siebie ukarać, za to, że nie jestem taki, jaki jestem? Ogólnie, to przyszło mi do głowy, że nie ciąłem się, ale wbijałem sobie szpilki, czy inne ostre przedmioty w dłonie, czy przedramiona. Potrafiłem w liceum, na lekcji polskiego przebić sobie skórę na ręce agrafką, czy czymś. Nie czułem przy tym bólu, z tego co pamiętam. Wystarczyło powiedzieć sobie "nie czuję" i nie czułem. No, może z nielicznymi wyjątkami, gdy próbowałem przez dłoń od zewnątrz, koło kciuka i dochodz

Walka o drobiazgi

Siedzę sobie w Starbucks, nie patrzę na to, ile co tu kosztuje, bo Australia jest ogólnie droższa od Niemiec, takie mam wrażenie. To znaczy, głupi ser kosztuje dwa razy tyle, co w Niemczech. Ale, jestem na wakacjach, a za tydzień może mnie jakaś orka dziabnie, albo pojadę rowerem pod prąd, z przyzwyczajenia. W autobusach, przynajmniej na mojej linii, wszyscy mówią "hallo", czy inne "how are you doing", czy coś w tym rodzaju, do kierowcy. A jak się wysiada, przynajmniej tam, gdzie ja wysiadam, na przedmieściach, to każdy mówi "dziękuję", w tym ichnym języku. Na rowerach tu raczej nikt specjalnie nie jeździ, chyba, że jacyś niby sportowcy, czy inni, albo dzieciaki. Ale udało mi się koło supermarketu znaleźć miejsce dla rowerów. Całe trzy rurki tam były, do których można rower przypiąć. Rower mam od B, u którego mieszkam. Siedzę przy oknie i mam wrażenie, że jest tu więcej Azjatek, niż Europejek, czy jak to się nazywa. A może dlatego, że Azjatki są bardziej o

W parku, po biegu.

Tak sobie siedzę w tym parku, bo miło i jest WLAN, w miarę szybki, za darmo. Przyjemniej niż w mieszkaniu, choć w ręce zimno w cieniu, kto by pomyślał. Wczoraj pobudka o 4.20, bo pół maraton o 6 rano. Fajnie się biegło, moja kumpelka ostała się od razu trochę z tyłu, to znaczy, po jakich 2 kilometrach, bo nie trenowała prawie wcale ostatnio. Ten wiatr tu chyba taki chłodny. Nic dziwnego, zima ;) Przebiegłem nawet szybciej niż myślałem, bo chciałem koło 1:45 a udało mi się poniżej 1:40, tak, że byłem zadowolony. Potem śniadanie u matki męża UA, fajna, choć czasami wychodziło, że straciła męża dwa lata temu, a byli razem chyba ponad 40 lat. Tyle, że próbuje coś dalej robić, jeździ na wycieczki, do Nowej Zelandii, czy do dzieci, bo tu odległości spore. Do Sydney, to z 1000 km. Australijczycy lubią Nową Zelandię, to znaczy, na wakacje, bo świetne krajobrazy, w miarę tanio i nie za pełno. Wiadomo, to chyba tylko góry tam są, bo mieszkańcy mieszkają chyba tylko na skrawkach wybrzeża. I co ma

Domek na wsi, czy prawie.

Siedzę akurat u matki męża UA. Bardzo miła, muszę wykumać jak zdjęcia wstawić. Domek z miniaturowym basenikiem. W sumie, to fajnie by było tak z rok w Australii zostać. Nawet nie mam czasu kiedy co tu napisać, bo cały czas albo się pakuję, albo jestem w drodze.

Park i bieganie

Siedzę sobie w parku, jest ciemno, bo tu robi się już ok. 19 ciemno, chyba, a teraz jest krótko po 20. Tam gdzie mieszkam nie ma internetu, a tu w parku jest, za darmo 5 godzin. Myślałem, że jest 20C, ale teraz widzę na komórce, że są 24C. Wilgotno. Byłem właśnie na kawie z UA, kiedyś mi się bardzo podobała, teraz jest mężatką, wyszła za jakiego Australijczyka. Ale miło było się z nią spotkać i pogadać. Wczoraj przyleciałem o 6 nad ranem, odebrali mnie, UA z jej facetem, małomównym. Dzisiaj mieliśmy się iść wspinać. Przez ten cały jet-lag, czy jak to się nazywa, nie umiałem się poderwać do 14. Czułem się jakoś dziwnie. Mówiłem sobie "i co ja robię tu", jak w piosence elektrycznych gitar. UA odmówiła wspinaczkę, później, na kawie, powiedziała, że jej faceta głowa bolała, a on miał cały sprzęt przy sobie. "Głowa go boli", pomyślałem sobie, "pewnie ma migrenę ;)" ale nie powiedziałem nic. Poszliśmy na kawę i do sklepu, gdzie kupiłem chyba z kilogram orzechów.

Bieganie, w sumie jest miłe

Trochę się pakuję, trochę nic nie robię. Udało mi się siąść do biurka, bo muszę jeszcze parę rzeczy zrobić. Kumpel pożyczył mi torbę, ale wezmę moją nową, mniejszą, ale nie chcę brać tylu rzeczy. Pół dnia oglądałem jakieś głupoty, ale też bouldering, czyli wspinaczkę. Fajnie się wspinają. Ja byłem w piątek, z B. Ona się trochę niecierpliwiła, bo za dużo czasu mi jedna droga zajęła, a potem się jej czepiałem, że jedną rzecz źle robiła przy ubezpieczaniu. A może jest też trochę niecierpliwa, bo rzadziej chodzę, a wspinam się w sumie, to jednak lepiej od niej. Zrobiłem jedną 7-kę, red-point, czyli bez siadania w linę, w dodatku flash, bo nigdy jej wcześniej nie robiłem. Ona miała z nią kłopoty, mówiła, że trudna. Jakoś, jakby od niechcenia wchodzę powoli w 8-ki, to znaczy, wymęczę niektóre 8-. Mówię od niechcenia, bo nawet nie wiem dlaczego wspinam się teraz lepiej od B. Może dlatego, że więcej uwagi na technikę zwracam, robię jakieś tam podciągnięcia na drążku, w moim wypadku desce? Myśl

Bieganie na smutek

Obudziłem się może o czwartej nad ranem, czy coś koło tego. Powoli chyba dostaję gorączki przed podróżą, czyli "Reisefieber". Już wczoraj stwierdziłem, że muszę jednak coś pobiegać, przed tym pół-maratonem za tydzień, czy półtora. Czułem w sobie jakiś głęboki smutek, taki, który ściska trochę klatkę piersiową, trochę jakby boli, gdzieś tam w okolicy serca. Zrobiłem parę ćwiczeń i poszedłem biegać, po piątek. Widziałem nawet dwie dziewczyny w parku, które też truchtały. W czasie biegu smutek jakoś zniknął. W sumie, to gdy wybiegałem z domu, to złościłem się, że jakiś zakodowany schemat smutku wskoczył. To pewnie jakiś instynkt, który mówi "musisz się rozmnażać, znajdź sobie partnerkę", albo "musisz być z kimś, bo grupa jest bezpieczna". Wiadomo, taki instynkt nie gada do mnie bezpośredni, bo ma pewnie ze 150 tysięcy lat, czy może jeszcze więcej, to niby w jakim języku by miał gadać? Rozmawia ze mną językiem ciała ;)  Akurat kumpelka do mnie pisze i posyła z

I znowu krok po kroku...

Czuję się, jakby mnie rozjechał pociąg. Spać mi się chce, coś mnie lekko w głowie ćmi, w nocy budziłem się parę razy zlany potem. Rano nie umiałem wstać. Zrobiłem tylko parę z moich porannych ćwiczeń. Gdy leżałem jeszcze w łóżku, miałem wrażenie, że mam na sobie ciężar, jakby ktoś na mnie wylał miękki beton. No, może nie aż tak, bo mogłem się ruszać, ale czułem smutek, bezradność. Pomyślałem sobie, że to pewnie też przez wspomnienie NB (narkotyk B), przez odwiedziny jej ojca (ONB), którego znam od lat. Nawet nie wiem, po co przyjechał do Hamburga, może, by trochę propagować swoją książkę. Na koniec zapomniałem się go zapytać. Powiedział, że tak sobie, żeby pogadać. Do pracy jechałem dzisiaj kolejką, bo mimo, że słońce świeci niedobrze mi się robiło na myśl, że muszę uważać na skrzyżowaniach, czy męczyć się pedałując. W kolejce przypomniało mi się, jak ONB ciągle o OKraju opowiadał, w miarę egzotycznym, w którym dorabia w miarę egzotycznym zawodzie. Pracuje tam może miesiąc czy dwa mies

Ma, czy nie ma sensu

Ojciec NB (narkotyk B) tu był. Na szczęście dużo o niej nie mówił, ale i tak jego pobyt wybił mnie z rytmu. Ciągle gadał i gadał. Dużo przeżył, ale mam wrażenie, że lubi się chwialić. Mówię, Hamburg, to duże miasto. On "New Delhi to dużo miasto, ma 21 milionów". No tak, Hamburg nie jest duży, bo ma 2 miliony. Więc mówię, "to jak ktoś ma dwa metry wysokości, to nie jest wysoki, bo istnieje ktoś, kto ma 2,5 metra"? Nie dyskutowaliśmy długo na ten temat, bo było koło 1 w nocy, wracaliśmy kolejką z miasta. W każdym razie czasami jest to uciążliwe, jak ktoś parę rzeczy wie lepiej, więcej przeżył. Przypomniało mi to trochę historię z BBT, gdzie jeden wraca ze stacji z orbity wokołoziemskiej i kumple robią zakłady, że on niezależnie od tematu potrafi wspomnieć fakt, że był na stacji. Więc jeden rzuca hasłem "Cytryny są żółte", i słychać odpowiedź, "Cytryny, tak, naszą stację nazywaliśmy cytryną, ale my ją lubiliśmy...", czy coś w tym stylu ;) Myślę, że